sobota, 20 lipca 2019

Recenzja Sadistic Intent - Mass For the Tortured Souls


Sadistic Intent
“Mass For the Tortured Souls”

Ech… Jak ja kurwa nie cierpię koncertówek. Tak naprawdę, to jedyne, które sobie cenię, to „Live In Leipzig”, „38 Minutes of Life” i „Entangled In Chaos”. Dlatego też podchodziłem do „Mszy Dla Utorturowanych Dusz” z wielkim dystansem i rozdwojeniem jaźni. Głownie dlatego, że… nie cierpię koncertówek, lecz z drugiej strony najlepsze koncerty, które w życiu przeżyłem były właśnie tymi, podczas których Sadistic Intent rządził na scenie. Dałem więc tej płycie szansę. I powiem jedno, w chuj nie żałuję! Jest to bowiem bootleg z prawdziwego zdarzenia. Za gnoja słuchało się tego typu nagrań z wypiekami na twarzy i opowiadało kolegom, jak to zajebiście koleś gada między kawałkami i jak świetnie numery znane doskonale z płyt zespół potrafi odegrać na żywca. „Mass For the Tortured Souls” to idealne odzwierciedlenia tamtych czasów. Przede wszystkim, w odróżnieniu od zapisów na żywo, które przypadkowo wpadały mi w łapy na przestrzeni ostatnich 20 lat, to nagranie faktycznie brzmi jak koncertówka. Bez zbytecznego czyszczenia dźwięku, bez dogrywek w studio, by naprawić pomyłki na scenie. Jest wystarczająco czytelnie i bardzo naturalnie. Zresztą, kurwa, o jakich my tu możemy mówić pomyłkach, skoro mamy do czynienia z jebanym Sadistic Intent?! Przecież ten band to jebana legenda i mistrzowie w swoim fachu. Chłopy grają swoje, bez żadnych kompromisów od dziesiątek lat i nigdy się nie skurwili. I jest to doskonale słyszalne podczas tego zarejestrowanego w Los Angeles gigu. Puszczam sobie ten krążek na full volume, zamykam oczy i przenoszę się pod scenę, pod którą napierdalam łbem i miotam się w szaleńczym amoku. To jedynie dziewięć kawałków z dyskografii tej kultowej kapeli, jednak zagranych z takim jajem, że mam ciary! Szkoda, iż ten materiał nie mógł się ukazać oficjalnie. Zespół związany jest umową z macierzystą wytwórnią, dlatego wypuścił to w świat jakiś Eskimos z Paragwaju, jednak cedek jest dostępny u mistrza świata i okolic - Morgula w Pjutrid Kał rekords, czy coś w tym stylu. Zresztą każdy zainteresowany sobie to znajdzie. Zdecydowanie polecam, bo skoro mnie, starego przeciwnika koncertówek ten materiał ruszył, to znaczy, że gówno to nie jest. Wręcz przeciwnie. Chyba sobie tą płytę dopiszę do trzech wymienionych na samym początku.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.