środa, 31 lipca 2019

Recka MONASTERIUM „Church of Bones”



MONASTERIUM
„Church of Bones”
Nine Records 2019

Klasyczne granie spod znaku Heavy/Doom Metalu, mimo iż ma u nas swoich zagorzałych zwolenników, nie jest jakoś specjalnie popularne wśród młodzieży. Zespoły z tego nurtu uprawiają swoje poletko jakby nieco na uboczu nieniepokojone przez nikogo, wolne od trendów przetaczających się co jakiś czas przez scenę. Jeżeli dzięki temu mają powstawać takie albumy, jak „Church…” to ja zdecydowanym ruchem ręki jestem kurwa za!!! Drugi album Krakowskiego zespołu to bowiem płyta w swej klasie doskonała. Materiał ten nie przełamuje żadnych granic, nie niesie ze sobą absolutnie nic rewolucyjnego, a mimo to robi piorunujące wrażenie i ma w sobie to „coś”, co sprawia, że po zakończeniu płyty słuchacz bezwiednie wciska ponownie przycisk „play” na swym odtwarzaczu. Beczki wspomagane mocarnym basem gniotą bezlitośnie, nadając tej produkcji niezbędnej w tym gatunku głębi, ciężkie, smoliste, cudownie przeciągane riffy miażdżą czaszki, a emocjonalne, mocne, czyste, rezonujące wokale Michała Strzeleckiego, będące chyba najlepszymi w tej branży na Polskiej, a kto wie, czy nie na Europejskiej scenie nadają tej produkcji ostatecznego, szlachetnego szlifu. Płytka posiada genialny klimat. Epicki, podniosły, wręcz katedralny, ale zarazem czuć tu zimny, walący rozkładem oddech kostuchy. Pełne, mocne, tłuste, przestrzenne brzmienie nadaje zawartym tu wałkom ogromnego ciężaru gatunkowego i sprawia, że płyta przetacza się po słuchaczu z gracją kilkusettonowego walca. Mimo iż „Kościół Kości” ma do bólu klasyczną budowę, to wcale nie jest to materiał prosty i oczywisty i zazdrośnie strzeże on swoich tajemnic. Wbrew pozoromsporo się tu dzieje, zwłaszcza w sferze pracy wioseł.  Dysonansowe, zawieszone akordy wplecione w ten zwarty monolit ociężałych melodii mogą posłużyć tu za doskonały przykład. Warto zatem zagłębić się mocniej w ten album, aby odkryć wiele czających się tam smaczków, a uwierzcie mi na słowo, one tam są i tylko czekają, aby w najmniej oczekiwanym momencie wyskoczyć niczym Diabeł z pudełka czekoladek. Warstwę muzyczną doskonale uzupełnia świetna, idealnie wpisująca się w klimat tego krążka okładka albumu. Fanom twórczości Candlemass, Solitude Aeturnus czy Solstice nie muszę polecać tej płyty, gdyż zapewne już znajduje się ona w ich kolekcji. Pozostałym szczerze rekomenduję „Church…”, bo to zajebisty kawał ciężkiego grania.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.