Potential Threat SF
“Threat To society”
Ragnarok Records 2019
Potential Threat. Mówi wam coś ta nazwa? Mi jeszcze
niedawno nie mówiła kompletnie nic. A to przecież weterani sceny, bowiem
początku zespołu sięgają drugiej połowy lat 80-tych. Jednakowoż jest to jeden z
tych bandów, który rozpoczął działalność w owych odległych czasach, potem był
się rozpadł, by po latach wrócić do rzeźbienia tego, co im tam w duszy gra. A
co gra? A no nie trudno się domyślić, iż stary jak świat heavy/thrash metal.
Początkowo miałem bardzo złe przeczucia, bo nikt chyba nie zaprzeczy, że
okładka najnowszego albumu Amerykanów jest po prostu beznadziejna. Jednak nie
po okładce książkę się ocenia, dlatego też mimo wszystko, bez uprzedzeń,
zanurzyłem się w dźwięki „Threat To Society”. Odczucia mam jednak mieszane.
Niby chłopy potrafią grać na instrumentach i od razu słychać, iż nowatorami nie
są. Rzućcie bowiem choćby uchem na solóweczkę w
„Root of All Evil”, no piękna, nieprawdaż? Zaraz po niej następuje motyw
bezczelnie kojarzący się z Iron Maiden, więc jeśli kochałbym ten band, byłbym w
domu. Nie jednak ekipa Harrisa stanowi dla ich rodaków największą inspirację. Znaczną
większość, ku mojej uciesze, stanowią tutaj riffy przypominające wczesną
Metallikę. Nawet maniera wokalna przywołuje w pamięci najlepsze czasy Hetfielda.
Żeby jednak nie było tak kolorowo, trzeba przyznać, iż Kenny’emy sporo jednak
do Jamesa z tamtych lat brakuje. Mimo wszystko, na tym krążku można znaleźć
naprawdę sporo nieźle skomponowanych utworów i chwytliwych zagrywek. Morda sama
się cieszy słuchając dla przykładu takiego „Spitfire” (w którym to znów
przebrzmiewa leciutko Żelazna Dziewoja) czy „Don’t Look Back”. Są to faktycznie
niezłe thrashowe ciosy. Żeby było nieco bardziej kolorowo, znajdziemy na tym
krążku także akustyczną przygryweczkę w postaci „Ancestors Lament”, czy też
balladowy i mocno pośpiewany „Victims of the Fall”, choć akurat te fragmenty,
to już ciut ponad moje nerwy. Zdecydowanie jest to album z gatunku ponownego
odkrywania Ameryki, lecz podejrzewam, iż kwartet z San Francisco absolutnie nie
zamierzał żadnych innowacji wprowadzać. Ot, opierając się na sprawdzonych
patentach stworzył kawałek całkiem słuchalnej muzyki, popełniając jednak przy
okazji też kilka baboli. Jeśli zatem masz w szafie katanę z czterdziestoma
siedmioma naszywkami i wielkim ekranem Megadeth na plecach, sięgaj po ten album
śmiało. Zakładaj Sofixy i zapierdalaj na koncert Potential Threat. Mnie tam nie
będzie, ale życzę dobrej zabawy.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.