środa, 30 października 2019

Recenzja LICE „Woe Betide You”


LICE
Woe Betide You”
Season of Mist Underground Activists 2019

Kurcze, sam nie wiem, jak to się stało, ale przegapiłem premierę tej płyty, która miała miejsce 10 Maja 2019 roku, a Lice to projekt złożony z zacnych muzyków, zatem powinienem był wykazać się większą czujnością. Wszy, to bowiem grupa, w której swe muzyczne wizje realizują Niklas Kvarforth (Shining) i J (Teitanblood), a skład uzupełnia obsługujący wiosło i bas Kirill Krowli. Wytwórnia określa twórczość tego projektu jako Avantgarde Black Metal i ogólnie rzecz biorąc, jest to trafne, aczkolwiek mocno uproszczone określenie tego, co znajdujemy na „Woe Betide You”. Black Metalu z depresyjnym sznytem tu sporo, więc fani Shining znajdą na tym materiale sporo dźwięków, przy których w ruch pójdą żyletki i szare mydło. Elementy czarciego grania przeplatają się tu jednak z delikatnymi, ulotnymi progresywnymi zagrywkami, eksperymentalnymi frazami i patentami charakterystycznymi dla stylistyki Cold Wave, Post-Punk, Blackgaze, Jazz, czy Funky, a wszystko to odbywa się w oparach obłędu i kwaśnej psychodelii. Niewątpliwie jest to ciekawe i na swój sposób świeże spojrzenie na muzyczną materię, jednak debiut Lice, to zarazem niełatwa w odbiorze i wymagająca sporej uwagi twórczość. Pomijając aspekty czysto techniczne, świadczące o doskonałym warsztacie i wyobraźni twórczej muzyków tworzących Wszy, debiutancki album zespołu to spora huśtawka nastrojów i choć ogólna tematyka płyty obracająca się wokół samotności, zagubienia, cierpienia, bezsilnej przemocy i rozkładu człowieka jest mi bliska, to nie do końca podoba mi się ten muzyczny rollercoaster. Agresywne, jadowite, przesycone mrokiem partie z przytłaczającą atmosferą depresji i przygnębienia robią świetną robotę i kręcą mnie konkretnie, ale eksperymentalnych, progresywnych, plumkających pływów, jak i czystych wokali Niklasa przy całych swych chęciach nie mogę jakoś przetrawić. Momentami czuję się nieco zagubiony w nagłych zmianach stylu i różnorakich brzmieniach, których być może jest zbyt dużo i w mojej głowie nie mogą się one złożyć w harmonijną, spójną całość. Uważam, że ta płyta jest wręcz zbyt eklektyczna i traci dość sporo na nadmiarze pomysłów, które nie zawsze ze sobą współgrają. Jest to z pewnością niekonwencjonalny i jedyny w swoim rodzaju projekt, a „Woe…” pokazuje jeden z wymiarów i kierunków ich muzycznych zainteresowań oraz różnorodność sposobów realizacji tych pomysłów, ma ona jednak sporo mankamentów, o których wspomniałem powyżej. Nie polecam zatem tego albumu, ale także nie go nie odradzam. Każdy z Was niech sam odpowie sobie na pytanie, czy chce się zmierzyć z tą ciekawą, ale zarazem mocno sinusoidalną płytą.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.