Kosmokrator
"Through
Ruin... Behold"
Van
Records 2019
Czy
w Belgii są wulkany? Zapewne większość z was automatycznie
zaprzeczy, jednak radzę się dobrze zastanowić zanim zapytam
ponownie. Kosmokrator, zespół pochodzący ze wspomnianego kraju,
zadebiutował pięć lat temu demówką "To the Summit".
Nie był to może materiał powalający, jednak swąd dymu był na
nim wyraźnie wyczuwalny. Następująca po nim EP-ka "First Step
Towards Supremacy" zwiastowała już jednak nadejście czegoś
wielkiego nie tylko sygnałami dymnymi ale też i silnej mocy
wstrząsami. Nieuniknione nastąpiło wraz z wypluciem przez Van
Records debiutanckiego albumu zespołu. "Through Ruin ... Behold"
to czterdzieści siedem minut konglomeratu black i death metalu o
rzadko spotykanej sile rażenia. Już od pierwszych minut wiadomo, że
obcujemy tu z czymś nietuzinkowym. Atmosfera na tym krążku jest
gęsta niczym buchający z wulkanicznego stożka popiół a ilość
pomysłów zawartych w tych siedmiu utworach równa się odcieniom
czerwieni wypływającej z krateru lawy. Poza blastującymi
kanonadami perkusyjnymi mamy tu od cholery zmian tempa, techniczne
połamańce przeplatają się z prostym łupaniem a dźwięk kotła w
niektórych fragmentach kojarzyć się może wprost ze spadającymi z
nieba bombami wulkanicznymi. Gitarowe riffy wiją się niczym węże,
przeplatając dysonanse z tremolo a wszystko jest tak logicznie
przemyślane i poukładane, że nie sposób odnaleźć tu choćby
krótkiej chwili na ziewnięcie. Rzygające praktycznie w każdej
tonacji wokale wzbogacane są krzykami przypominającymi bitewne
nawoływania, tudzież przesterowanymi deklamacjami lub religijnymi
zaśpiewami niewiast. Jeśli już o kobietach mowa, to pod koniec
płyty odnajdujemy fragment zaśpiewany damskim głosem, brzmiący
niczym lament nad pogrążonym w dymie i ogniu światem. Ten album ma
w sobie takie pokłady ciężaru i agresji a zarazem smutku i piękna,
że niemal nie sposób tego wszystkiego ogarnąć. Mimo iż
Kosmokrator porusza się w raczej ściśle określonym nurcie
muzycznym, nic na tym krążku nie jest od początku oczywiste i
wiele elementów potrafi solidnie zaskoczyć. Co najważniejsze
debiut Belgów rośnie w siłę z każdym odsłuchem a w okolicach
dziesiątego zaczyna wywoływać stan przypominający opętanie.
Niesamowite jak ten zespół się rozwinął. Bez wahania stawiam go
na półce obok Abyssal, Portal, Suffering Hour, Mitochondrion czy
Antiversum. "Through Ruin ... Behold" jest dla mnie
zaskoczeniem roku, mimo iż oczekiwania i tak miałem spore. Wracam
do słuchania, a wam zadam jeszcze raz pytanie: Czy w Belgii są
wulkany? Nie spieszcie się z odpowiedzią.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.