wtorek, 22 października 2019

Recenzja Havohej „Table of Uncreation”


Havohej

„Table of Uncreation”

Hells Headbangers 2019

Co to ma kurwa być? Havohej powraca po dziesięciu latach (nie licząc EP-ki po drodze) z trzecim albumem, zapowiadanym jako „wykraczający poza black metal” materiałem. Jeśli za granicą black metalu kryje się to, co Paul Lednay serwuje na „Table of Uncreation” to ja dziękuję, postoję, oddaję paszport i nigdzie się nie ruszam. Może chłop na starość ocipiał i zachciało mu się faktycznie odkrywać niezbadane obszary muzyczne, jednak wyszło z tego niemożebnie ciągnące się półgodzinne kupsko. No chyba, że ktoś szumy, stuki, zgrzyty i repetytywne dudnienie basu ozdobione akompaniamentem perkusji uzna za arcydzieło. Nigdy nie zrozumiałem, co ludzie widzą w obrazach Picasso, tak samo teraz nie mam bladego pojęcia, co, przynajmniej odrobinę interesującego, mógłbym znaleźć na tej płycie. Żeby tu jeszcze były gitary, ale nie! Ścieżki tego instrumentu chyba zaginęły, tudzież pies je zżarł a potem zwrócił więc je pominięto. Kurwa, nie chce mi się tracić czasu na pisanie o tym czymś. Z bólem dotrwałem do końca albumu i nigdy więcej do niego nie wrócę. Ta płyta nie nadaje się nawet jako tło do zasypiania, gdyż najzwyczajniej w świecie wkurwia. Jak jeszcze kiedykolwiek przyjdzie mi do głowy pomysł, by włączyć Havohej, to zapodam sobie „Dethrone the Son of God”.  Tam przynajmniej była jeszcze muzyka a nie jakieś bezcelowe buczenie. Do kibla z tym!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.