Havohej
„Table of Uncreation”
Hells
Headbangers 2019
Co to ma
kurwa być? Havohej powraca po dziesięciu latach (nie licząc EP-ki po drodze) z trzecim albumem, zapowiadanym
jako „wykraczający poza black metal” materiałem. Jeśli za granicą black metalu
kryje się to, co Paul Lednay serwuje na „Table of Uncreation” to ja dziękuję,
postoję, oddaję paszport i nigdzie się nie ruszam. Może chłop na starość
ocipiał i zachciało mu się faktycznie odkrywać niezbadane obszary muzyczne,
jednak wyszło z tego niemożebnie ciągnące się półgodzinne kupsko. No chyba, że
ktoś szumy, stuki, zgrzyty i repetytywne dudnienie basu ozdobione
akompaniamentem perkusji uzna za arcydzieło. Nigdy nie zrozumiałem, co ludzie
widzą w obrazach Picasso, tak samo teraz nie mam bladego pojęcia, co,
przynajmniej odrobinę interesującego, mógłbym znaleźć na tej płycie. Żeby tu
jeszcze były gitary, ale nie! Ścieżki tego instrumentu chyba zaginęły, tudzież
pies je zżarł a potem zwrócił więc je pominięto. Kurwa, nie chce mi się tracić
czasu na pisanie o tym czymś. Z bólem dotrwałem do końca albumu i nigdy więcej
do niego nie wrócę. Ta płyta nie nadaje się nawet jako tło do zasypiania, gdyż
najzwyczajniej w świecie wkurwia. Jak jeszcze kiedykolwiek przyjdzie mi do
głowy pomysł, by włączyć Havohej, to zapodam sobie „Dethrone the Son of
God”. Tam przynajmniej była jeszcze
muzyka a nie jakieś bezcelowe buczenie. Do kibla z tym!
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.