Death Wolf
"IV
: Come the Dark"
Blooddawn
Productions 2019
Wiecie
doskonale jak działa marketing. Że reklama dźwignią handlu, nie?
O tym, że Morgan Hakansson pogrywa w jakimś tam swoim side
projekcie pod nazwą Death Wolf słyszałem już dobrą dekadę temu,
jednak hasło "heavy metal" skutecznie mnie od tego projektu odstraszało. Nadszedł w końcu moment, gdy nie oparłem
się czystej ciekawości i gdy czwarty album wspomnianej formacji
pojawił się w mojej skrzynce, stwierdziłem "A co mi tam,
jedziemy...". Muzyka Szwedów to faktycznie granie w
zdecydowanie lżejszych tonacjach niż moje spektrum zainteresowań.
Co mnie uderzyło od samego początku to zdecydowana przebojowość
poszczególnych utworów. Taka bardziej kojarząca się z rockiem z
MTV niż metalem z audycji Ryłkołaka. Nie da się zaprzeczyć, że
bazą poszczególnych piosenek jest heavy metal, choć w niektórych,
zwłaszcza tych szybszych fragmentach pojawiają się także wątki
thrash metalowe a nawet punkowe. Chwilami odniosłem również wrażenie,
że przebrzmiewają tutaj także Mardukowe riffy, choć może
bardziej należałoby je określić siódmą wodą po kisielu,
głównie ze względu na ich wagę, piórkową. W niektórych
fragmentach muzyka Szwedów przywołała mi też z w pamięci debiut
Skid Row, którego posłuchiwaliśmy z kolegami przez krótki czas,
gdy jeszcze nie do końca wiedzieliśmy czym jest "ten metal".
Mimo wszystko słychać, że muzyka na tym krążku jest
dokładnie przemyślana i dość starannie poukładana. Zwłaszcza
pod względem zróżnicowania, gdyż poza wspomnianymi, mocniejszymi
utworami, w postaci choćby "Empower the Flame" mamy też
wolniejsze, niemal balladkowe, jak "Serpents Hall".
Wszystko wyprodukowane jest niemal sterylnie, każde cyknięcie czy
plumknięcie dociera do uszu nawet półgłuchego głupka. Wokalnie
nie jest najgorzej. Spodziewałem się jakiegoś wykastrowanego wyjca,
lecz na szczęście wokale utrzymane są raczej w niższej,
śpiewającej tonacji, dzięki czemu się nie zwymiotowałem już
przy pierwszych wersach. Zastanawiam się tylko, do kogo adresowana
jest ta muzyka. Chyba tylko do niemiecki fanów Marduk, którzy
łykają wszystko po nazwisku. Czy takie granie jest szczere? Nie
wiem, mi bardziej śmierdzi czystą kalkulacją. Ostatecznie nie jest
to może żadna kupa, bo posłuchać tego się faktycznie da.
Aczkolwiek Death Wolf jest dla mnie niczym prezerwatywa. Użyłem
raz, nawet z pewną dozą przyjemności, ale raczej nikt mnie nie
przekona, bym tego posłuchał ponownie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.