niedziela, 27 października 2019

Recenzja Cthonica "Typhomanteia: Sacred Triarchy of Spiritual Putrefaction"


Cthonica
"Typhomanteia: Sacred Triarchy of Spiritual Putrefaction"
Clavis Secretorvm / Caligari Records / Sentinel Ruin 2019


W zasadzie to nawet nie wiem jak mam tym razem zacząć, gdyż po odsłuchaniu tego materiału jestem nieco w szoku. Nazwa Cthonica, będąca zarazem mantrą zespołu i skrótem od "Claiming (the) Throne (of) Noxious Illuminative Catharsis", zapewne większości nic nie powie, lecz mam bardzo mocne przeczucie, że to się niebawem zmieni. Zespół pochodzi z dość egzotycznego miejsca na mapie, gdyż ciężko raczej uznać Wenezuelę za kraj metalem i piekłem płynący. Tym bardziej zaskakujący jest debiut wypluty przez dwóch muzyków z tego właśnie kraju. "Typhomanteia: Sacred Triarchy of Spiritual Putrefaction" to ponad pięćdziesiąt minut barbarzyńskiego black/death metalu zamkniętego w siedmiu aktach. Mimo iż materiał ten brzmi bardzo surowo, jest wyjątkowo gęsty i duszny i wcale nie taki prosty czy bezpośredni jak się może na pierwszy rzut ucha wydawać. Cthonica starannie budują grobowy a chwilami wręcz rytualistyczny klimat za pomocą dźwięków, które pomału odsłaniają swoje poszczególne walory. Wenezuelczycy zaciągają odbiorcę do ciemnej krypty w której panuje całkowita ciemność i jedynie zza ściany usłyszeć można dźwięki ostrzonego ostrza i bojowe rozkazy oraz nieznanego pochodzenia dźwięki. Cthonica zdecydowanie potrafi zbudować klimat napięcia i strachu przed nieznanym. Słuchając tych siedmiu utworów cisną i się na usta takie nazwy jak Portal, Grave Upheaval, Immolation czy Dakhma. Poza wybuchami agresji mamy tu sporo zwolnień i interludiów po których ponownie uderzają nas eksplozje czystego zła. Już pierwszy na płycie, trwający ponad jedenaście minut "Act I: The Chalice" potrafi zarówno zadać cios w splot słoneczny, by po chwili zacząć hipnotyzować a następnie brutalnie nas z tego stanu wybudzić. A to dopiero pierwsza odsłona. Dalej jest jeszcze ciekawiej. Na przykład kończący "Act II: The Verb" fragment oparty na pulsującym basie i uderzeniach w bębny brzmi jak płonący wokół świat i powoduje autentyczne duszności i strach. "Mimo iż ten materiał do najkrótszych nie należy, nie ma tutaj mowy o jakiejkolwiek powtarzalności czy uzupełniaczach. Słucha się tego z zapartym tchem by nie uronić ani kropelki z tego pucharu słodkiej trucizny. Pisałem kilka dni temu, że debiut Kosmokrator to dla mnie zaskoczenie roku. Nie sądziłem, że tak szybko przyjdzie mi zastanowić się nad tym stwierdzeniem ponownie. Debiut Cthonica jest bowiem niczym dłoń uzbrojona w nóż wyłaniająca się spod naszego łózka – absolutnie niespodziewane doznanie. Jestem przekonany, że każdy maniak gruzu i smoły będzie tym albumem zachwycony. Tak, dokładnie, zachwycony!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.