Embalmer
„Embalmed Alive”
Hells Headbangers 2019
Embalmer… Ta nazwa kałacze mi gdzieś na końcu głowy
jako wspomnienie z czasów podstawówki, lub chwilę po niej… Na pewno miałem
nagrane jakieś ich najwcześniejsze materiały, jednak nasze drogi się rozeszły i
nawet nie wiedziałem, że chłopaki nadal istnieją i nawet nagrali w międzyczasie
dwa pełne albumy. Niedawno, dzięki uprzejmości Hells Headbangers ukazał się
trzeci album Amerykanów, więc była okazja sprawdzić, co u nich ciekawego. Na
pewno można powiedzieć – nic nowego. Dlatego, że Embalmer nie mają absolutnie
nic wspólnego z nowoczesnym graniem. Czas się dla nich zatrzymał na początku
lat 90-tych, gdzie znaleźli sobie przytulne miejsce do tworzenia swoich
obrzydliwych dźwięków. „Embalmed Alive” tak się bowiem ma do współczesnego
death metalu lansowanego wśród młodzieży przez wielkie wytwórnie jak escape
room do morgue room’u. W tym pierwszym mamy elegancki wystrój, kolorowe obrazki
na ścianach, szkatułki i pozytywki z baletnicą, które zmuszają do kombinowania
w czym jest kluczyk. W morgue room’ie mamy prosty kwadrat, ujebany od podłogi
do sufitu posoką i wszelkiego rodzaju wnętrznościami o które można się na
każdym kroku poślizgnąć, a jedyną trudnością jest dotarcie do szeroko otwartych
drzwi bez upadku na ryj prosto w wypatroszone zwłoki. Te 43 minuty, które
otrzymujemy na wykonanie zadania, to czysty prymitywizm. Embalmer są bardzo
schematyczni. Blast, zwolnienie, głęboki rzyg, blast, zwolnienie, paniczny
wrzask a’la Christ Barnes. I tak w kółko, i jeszcze raz, i od początku. Bez
zbędnej finezji, albo lubisz takie krwawe dźwięki, albo posłuchaj nowego
Kataklysm. Gitary tną głęboko w wolniejszych fragmentach by z kolei przy
maksymalnych prędkościach przypominać dźwięk wiertarki użytej do obróbki zęba
trzonowego. Mocno się to granie kojarzy z Cannibal Corpse, głównie dzięki
konsekwencji i jasno wyznaczonemu celowi, ku któremu zespół podąża. Nie do
końca przekonuje mnie tutaj brzmienie beczek. Czasami jest to odgłos
poustawianych do góry dnem metalowych wiader po farbie. Z drugiej strony, gdy
się tak zastanowić, to nawet to do całości pasuje, gdyż muza na „Embalmed
Alive” balansuje na granicy brutal death i grind. Każdy zwierzaczek taplający
się w podobnych dźwiękach niczym Świnka Peppa w błotku łyknie nową płytę
Embalmer bez popitki. Dla mnie jest to coś na dwa, góra trzy odsłuchy. Solidna
druga liga, jednak bez szans na awans.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.