Domain
„…from Oblivion…”
Old
Temple 2019
Zapewne nazwy Domain, zespołu powstałego w połowie
lat 90-tych na gruzach stanowiącego wówczas o sile polskiego undergroundu
Pandemonium, nie trzeba nikomu specjalnie przedstawiać. Była to niemal w
czystej linii kontynuacja macierzystej formacji Pawła Mazura, który realizował
swoje wizje muzyczne w towarzystwie między innymi Mitloffa, zanim temu jeszcze
death metal się nie znudził. „…from Oblivion…” to druga z trzech
zarejestrowanych przez zespół płyt. Odnajdujemy na niej wysokiej klasy
death/doom metal zagrany w sposób klasyczny a jednocześnie nieszablonowy.
Większość utworów utrzymanych jest w średnim lub wolnym tempie i przepełnionych
dość prostymi, hipnotyzującymi, ciężkimi riffami, bezpośrednio nawiązującymi do
tego, co znaliśmy już wcześniej z „The Ancient Katatonia”. Nie da się także nie
zauważyć wpływów płynących z najwcześniejszych nagrań Samael a głównym
elementem splatającym te dwa zespoły jest charakterystyczny, płynący z utworów mrok.
Przez 47 minut można się zastanawiać, czy to my patrzymy w ciemność, czy może
to już ona wpatruje się w nas. Mimo upływu lat, bijące z tych dwunastu utworów
akordy, gniotące ciężarem a zarazem pieszczące niepowtarzalną melodyjnością,
nie straciły ani odrobiny na sile rażenia. Ogromną robotę robi tutaj, jakże
charakterystyczny, wokal Pawła, balansujący gdzieś na krawędzi między growlem a
niskim krzykiem. Chłopaki chwilami czarują i wydobywają dodatkowe emocje przy
użyciu fragmentów klawiszowych czy akustycznych, jednak ze zdecydowanym
umiarem. Drugi album Domain brzmi
odpowiednio ciężko i selektywnie, że staroszkolnie wspominać chyba nie muszę,
choćby w racji okresu w jakim „…from Oblivion…” zostało zarejestrowane.
Materiał podzielony jest na kilka części przedzielonych utworami
instrumentalnymi, stanowiącymi pewnego rodzaju interludia. Ale nie jakimiś tam plumkaniami,
tylko numerami udowadniającymi, że Domain nawet w wersji bezwokalnej
prezentowało światową klasę. Swoistą ciekawostkę, lub też fakt potwierdzający,
że tak naprawdę Domain to Pandemonium, stanowi fakt, iż utwór numer 9 na tym
krążku to odświeżona wersja „Devilri” z kasety, którą kiedyś zajechałem do
samego końca. Utwór ten brzmi doskonale i świetnie się broni biorąc pod uwagę,
iż jestem zdecydowanym przeciwnikiem nagrywania drugi raz tej samej rzeczy
przez ten sam zespół. Płytę wieńczy alternatywna wersja utworu „Whispered In
the Dark”, który przez zastosowane na wokalu efekty przypomina mi nieco
„Mexican Radio” wiadomo kogo. Doskonały sposób na zakończenie płyty. Naprawdę,
nie jestem w stanie pojąć jakim zbiegiem wyjątkowo niekorzystnych okoliczności
zespół ten nie zaistniał w skali europejskiej. Zdecydowanie polecam zaopatrzyć
się w ten album każdemu maniakowi starego, krajowego grania, bo jest to kawał
dobrej muzyki i kawał historii.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.