Megascavenger
„Boneyard
Symphonies”
Selfmadegod
Records 2019
Rogga Johansson to człowiek instytucja. Przestałem
już nawet liczyć w iluż to zespołach udziela się ten człowiek. Tym bardziej, że
dotychczas żadna, powtórzę : żadna płyta, która wyszła spod jego pióra nie
zrobiła na mnie wyjątkowego wrażenia. Tym bardziej do czwartego albumu
Megascavenger podchodziłem jak pies do jeża. Kiedy jednak Karol podesłał mi ten
materiał do odsłuchu, poczułem się poniekąd zobowiązany. I muszę przyznać
szczerze, że te kilka godzin w towarzystwie Padlinożercy nie były czasem
straconym. Po kompletnie rozbieżnym i niespójnym poprzedniku, na „czwórce”
Rogga powrócił na właściwe tory i nagrał ponownie album czysto death metalowy. Zakorzeniony
głęboko w europejskim, zwłaszcza brytyjskim stylu, posiadający jednak ten
Johanssonowy sznyt. Nie da się bowiem zaprzeczyć, iż mimo oczywistych
odniesień, Szwed wykształcił swój charakterystyczny sposób gry na
sześciostrunowym instrumencie. Większość z dziewięciu utworów zawartych na
„Boneyard Symphonies” utrzymanych jest w wolnym, ewentualnie średnim tempie.
Ich struktura w połączeniu z rytmicznymi akordami przywodzą na pamięć
nieodżałowany Bolt Thrower czy też Benediction. Nie są to dźwięki zbytnio
skomplikowane więc płyta nadaje się idealnie zarówno do poobiedniego odpoczynku
jak i w roli tła do codziennych obowiązków. Poszczególne numery dość szybko
zapadają w pamięć i kotłują się w łepetynie przez dłuższy czas. Oczywiście
całość brzmi odpowiednio ciężko i selektywnie by sprezentować nam mocnego
kopniaka w tylną część ciała. W roli gardłowych pojawiło się na płycie kilku
znamienitych gości, jak choćby śpiewacy z Fleshcrawl, Puteraeon, General
Surgery czy Revel In Flesh i każdy z nich wywiązał się ze swojego zadania
wzorowo. Przyznam się, że jestem autentycznie zaskoczony, gdyż nie obiecywałem
sobie po tym 33-minutowym materiale zbyt wiele a tu okazuje się, że jest to
bardzo dobry album. W czasach, gdy wiele nowych zespołów sili się na zrzucanie
nam na głowy ton gruzu, warto czasami sięgnąć po tak klasyczny do bólu krążek,
by przypomnieć sobie, jak to się onegdaj grało. Mimo iż nie jest to płyta,
która stanie w jednym rzędzie z klasykami gatunku, zdecydowanie warto po nią
sięgnąć i spędzić w jej towarzystwie choćby jeden dzień. Gdy on dobiegnie
końca, zapewne niejeden z was będzie do tej kochanki jeszcze nie raz zaglądał.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.