Perverted Ceremony /
Witchcraft
“Nighermancie / Black Candle
Invoker”
NWN!
2019
No no no, co my tu mamy. Właśnie kilka tygodni temu gaworzyliśmy sobie ze znajomym,
że przydałby się nowy materiał belgijskiego Perverted Ceremony, bo debiut
narobił nam mocno w głowach, i oto proszę bardzo. Jest! Co prawda nie następna
duża płyta, ale zawsze coś. Zapowiadane na drugą połowę października
wydawnictwo to materiał wspomnianego zespołu dzielony z nieznanym mi dotychczas
fińskim Witchcraft. Zacznijmy jednak od perwersyjnej ceremonii. Na stronie A otrzymujemy
cztery kawałki plus instrumentalne, horrorystyczne „Intermezzo”. Numery Belgów
to dość prosty, ale nie prymitywny, utrzymany przeważnie w wolniejszym tempie
black metal z niewielkim dodatkiem jego śmiercionośnego brata. Same numery zagrane są bowiem w konwencji staroszkolnego, śmierdzącego na odległość gnijącym
trupem czarciego metalu. Skojarzenia z wczesną Necromantia jak najbardziej
wskazane, zwłaszcza w wolniejszych fragmentach. Demoniczne riffy przeplatane
podsycającymi odczucie zimna i ciemności klawiszami, niczym z teatru grozy,
budują niesamowitą atmosferę. Nad całością czuwa wokal, ni to krzyczany ni
bardziej szeptany, zdecydowanie inny niż nakazuje szablon. W muzyce Perverted
Ceremony czuje się autentyczny obłęd. Ten materiał miał się w początkowym
zamyśle ukazać jako demo zespołu. I to doskonale słychać, gdyż w zbytnie
polerowanie tych nagrań nikt się, na szczęście, nie bawił. Dwadzieścia minut
muzyki Belgów to brud, syf i gnój w najlepszym staro szkolnym wydaniu. Świetny
materiał. Druga strona splitu prezentuje się na szczęście niewiele tylko
słabiej. Finowie paprają się nieco bardziej garażową odmianą black/death
metalowych tonów. Ich część krążka to dwa dłuższe numery, także przedzielone
instrumentalnym, niemal ambientowym przerywnikiem. O ile „Diablerie” bardziej
zbliżony jest stylistycznie do piwnicznego war metalowego nakurwiania z
odrobiną klawiszowych ornamentów, to „Seventh Sabbath Night” jest prawdziwym
grobowym walcem przyprawiającym o ciarki na kręgosłupie. Sto kilo pogłosu na
wokalu, bijące w tle dzwony i bardzo powolne budowanie atmosfery śmierci. Wszystko
brzmiące niczym ze starej kasety, zjechanej do kości. Kurwa, co by nie gadać,
po raz kolejny NWN! gwarantuje jakość. Te niemal trzydzieści siedem minut to
prawdziwa uczta dla każdego maniaka starego grania. Takich materiałów słucha
się z nieskrywaną przyjemnością. Ja jestem totalnie kupiony!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.