Necrosleezer
„Pope Kill”
NWN! 2018
Jaka jest wasza
pierwsza myśl, kiedy widzicie, że NWN! wydaje właśnie materiał byłego i
obecnego członka kultowego Blasphemy, nagrany w chuj czasu temu? No właśnie,
kupona, kupona, komu kupona, bo odcinamy! Nie słyszałem tego materiału pod
koniec lat 90-tych, przyznaje szczerze, więc nie oczekiwałem wiele, choćby z
tego powodu, iż gdyby to był dobry matex, to jednak ktoś z moich znajomych by
mi go ostatecznie podrzucił. A nic takiego nigdy się nie stało. Zatem czy „Pope
Kill” to typowe wykopywanie trupa bez głowy, czy jednak znajdziemy w trumnie
jakieś złote zęby, które potem opylimy w najbliższym lombardzie? No cóż, złota
to tu raczej nie znajdziemy, co najwyżej dobrej jakości srebro. Cztery kawałki
zarejestrowane dokładnie 20 lat temu to prosta black-death metalowa
napierdalanka w kwadratowym stylu. Zero solówek czy jakichkolwiek melodyjnych
zagrywek, jest prymitywnie jak z czasów kamienia łupanego, perka napierdala
dość monotonny rytm, wtórują jej dość proste gitary, wokalista rzyga trupim
mięsem, czasem poczęstowanym pogłosem. Ogólne odczucia faktycznie sprowadzają
nas do lat 90-tych i po kilku odsłuchach ten materiał zaczyna faktycznie wbijać
się w czerep. Nie jest to absolutnie nic wybitnego, jednak co przemawia na plus
tego materiału, to fakt, iż nie jest to kolejna kopia Blasphemy. Wyraźnie
słychać, że nagrywając to demo, duo z Kanady miało jakiś tam swój nowy własny pomysł
na ekstremalną muzykę. Czy opłaca się zatem sięgnąć po to wydawnictwo?
Odpowiem, że mimo wszelkich obaw zdecydowanie tak! Kto lubi dostać kopa w dupę,
może nie takiego po którym gówno wyskoczy paszczą, ten sobie ten mini łyknie z
przyjemnością. Kto szuka w muzyce czegoś dotąd niespotykanego może sobie
spokojnie ten materiał odpuścić, bez obaw, że za kilka miesięcy obudzi się z
krzykiem w środku nocy. Mi NWN! zrobiło małego loda tym wydawnictwem, ale też
bez bitej śmietany.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.