czwartek, 3 października 2019

Recenzja NOCTURNES MIST „Marquis of Hell”


NOCTURNES MIST
„Marquis of Hell”
SèanceRecords 2019

Australijscy weterani drugiej fali Black Metalu powracają ze swym czwartym albumem długogrającym. Premiera tego wydawnictwa miała miejsce 13 czerwca, a ukazało się ono pod banderą SèanceRecords. Muzyka NocturnesMist zawsze była zakorzeniona bardzo głęboko w czarcim metalu, jaki święcił triumfy w latach 90-tych. Nie inaczej jest i tym razem. „Markiz Piekła” to osiem wałków i trochę ponad 37 minut klasycznego, kanonicznego wręcz Black Metalu. Jadowite, surowe, wibrujące charakterystycznie riffy, solidnie kopiąca po ryju sekcja i złowrogi, bluźnierczy wokal, a wszystko to uzupełnione nieco chaotycznymi, świdrującymi solówkami i odrobiną mrocznego parapetu. Przez większość czasu obcujemy z równymi, marszowymi partiami rozsiewającymi diaboliczny, piekielny klimat, ale i siarczystego przypierdolenia także nie brakuje. Nie jest to objawienie gatunku ani jakaś totalna petarda, która roznosiłaby wszystko w pizdu. To kolejny, rzetelny album sławiący Rogatego, w którym pobrzmiewają echa Norweskich, jak i Szwedzkich produkcji, jednak charakterystyczna, Australijska dzikość także jest tu obecna, czego doskonałym przykładem jest choćby utwór „War Machine”. Siarczyste, chropowate, mocne, bezkompromisowe brzmienie sprawia, że płytka ma sporą silę rażenia i kąsa dotkliwie. Dobry, konkretny, klasyczny album, który fanom czarnej polewki z pewnością zapewni sporo wrażeń i nie raz zrobi dobrze.  Obawiam się jednak, że zginie on w zalewie podobnych, solidnych albumów, których w ciągu roku ukazuje się od chuja i jeszcze trochę. A może się mylę?? Czas pokaże.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.