Bat
„Axestasy”
Hells
Headbangers 2019
Uwierzycie, że zachciało mi się nagle heavy metalu?
Haha, no serio! Generalnie nie przepadam za tym gatunkiem, a wręcz mnie
odpycha, poza nielicznymi wyjątkami. Kiedy jednak włączyłem sobie po kilku
brawarkach promo najnowszego mini Amerykanów z Bat, to poczułem ten pierwotny
zew lat 80-tych i zapragnąłem potańczyć. Chłopaki, jak przystało na zespół
zaliczający każdy konieczny w rozwoju kariery krok pod tytułem demo / EP-usia/
pełniak, mają te wszystkie pozycje w swojej dyskografii. Oczywiście, że ich nie
słyszałem wcześniej. Słucham za to „Axestasy” nie wiem który już raz z kolei i przyznam, że zajebiście mną
ta muza buja. Jak już wspomniałem, tworzona przez amerykańskie trio muza
zakorzeniona jest w dawnej przeszłości, bazuje na heavy i thrash, czy jak kto
woli nazwać – speed metalu (kurwa, wierzcie lub nie, do dziś nie do końca
jestem pewny czym jedno się różni od drugiego, taki ze mnie stary gej), i muszę
przyznać, że jest to granie z jajem! Może dlatego, że mino wyraźnych
heavymetalowych inspiracji, tego speed jest jednak zdecydowanie więcej. Co
najważniejsze, brzmienie jest totalnie analogowe, bez komputerowych efektów,
lub przynajmniej tak zorganizowane, że ja tego nie słyszę. Na płycie
otrzymujemy sześć numerów utrzymanych w metalowo rockandrollowym klimacie, zagranych
w porywającym tempie. Chłopaki mają głowę do tworzenia dobrych melodii i
chwytliwych patentów. Nie ma chwili spokoju, raz po raz atakują nas riffy
sprawiające, że Waldemar Morawietz nie całowałby w dłoń, tylko porwał dziewczę
w taneczny szał, po czym odprowadził do hotelowego pokoju i brutalnie
zwykorzystał w kakao bez smarowidła. Chropowaty wokal robi tu zajebistą robotę,
co mnie strasznie cieszy, bo gdybym słuchał tej muzyki przyozdobionej typowym
śpiewem kastrata, to moje odczucia byłyby zgoła odmienne. Przecudownie w tle
pulsuje na tym materiale bas, no kurwa poezja. Doskonałe są też pojawiające się
co chwilę solówki przypominające klasyków tego gatunku. W zasadzie ten mini nie
ma słabych punktów, słucha się go od początku do końca z uśmiechniętą gębą i
szkoda tylko, że całość kończy się po niecałych czternastu minetach. Kiedy
pierwszy raz słuchałem „Axestasy” to rozdziawiłem japę jeszcze szerzej w chwili
gdy wybrzmiał wieńczący płytę utwór tytułowy, gdyż było to tak nieoczekiwane,
że pomyślałem, że „computer says no”… Zdecydowanie ten matex prosi czy wręcz
rozkazuje, by słuchać go na repeat do upadłego. Doskonały album. Tyle w
temacie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.