PHLEBOTOMIZED
„Deformation of Humanity”
Hammerheart Records 2019
Jak
dziś pamiętam początek lat 90-tych, kiedy to na scenie pojawił się Holenderski Phlebotomized
i swoją oryginalną muzyką zmiażdżył konkurencję. Po dziś dzień „Devoted to
God”, „Preach Eternal Gospels” i „Immense Intense Suspence” to dla mnie kult w
czystej postaci i jednocześnie materiały ponadczasowe, które do teraz
poniewierają tak samo, jak w chwili, kiedy je usłyszałem i cały czas jaram się
tymi produkcjami jak głupi bateryjką. Gdy jak grom z jasnego nieba gruchnęła
wiadomość, że grupa powraca na scenę, zgrzałem się niczym biała na święta,
jednak tak, jak duże były moje nadzieje związane z tym powrotem, tak samo duże
były i moje obawy. Tak czy owak słowo stało się ciałem i w styczniu tego roku
dotarła do mnie najnowsza, trzecia w dorobku zespołu płyta długogrająca. Z
sercem w gardle, ale zarazem ze stojącym z podniecenia kutasem zabierałem się
za odsłuch „Deformation of Humanity” Płyta przeleciała dobrych kilka razy. I
jak jest??? Powiem tak: od razu się nie spuściłem, niczym napalony młodzian,
ale osiągnąłem satysfakcję. Uważam, że najnowsze dzieło Holendrów to naprawdę
bardzo dobra płyta. Jest tylko jeden haczyk. Trzeba do niej podejść z czystą
głową. Nie ma sensu bowiem porównywać tego, co było w latach 90-tych ze
współczesnym obliczem zespołu. To były inne czasy, inne realia i inne wibracje.
To se nevrati jak to mawiają nasi południowi sąsiedzi. Phlebotomized Anno
Bastardi 2019 to jednak nadal zajebiste granie. „Deformacja Ludzkości” to 51
minut charakterystycznej muzy utrzymanej w klimatach klimatycznego Death/Doom
Metalu z progresywnym zacięciem. Nie myślcie jednak, że to jakieś nędzne
pitolenie. W tym albumie cały czas jest moc, energia, jad i techniczna
brutalność. Niesamowitą pracę wykonują tu wioślarze. Phlebotomized słynął zawsze z utylitarnego, efektownego
riffowania, ale gitarowe harmonie na tej płycie to naprawdę ekstraklasa,
zwłaszcza sposób w jaki zazębiają się z parapetem i dość często układają za nim
wręcz warstwowo. Równie duże wrażenie wywarły na mnie dopracowane,
melancholijne partie solowe, w których pobrzmiewają echa progresywnego grania.
Mocarna, ciężka sekcja z wyraźnie słyszalnym basem, jak to w przypadku tej
grupy bywało, potrafi gwałtownie przyspieszyć, jak i wprasować delikwenta w
glebę, by po chwili złamać rytm i wywinąć konkretnego młyńca. Mocną stroną są
także wg mnie wokale Bena de Graff’a. Odpowiednio surowe, brutalne i kąsające
boleśnie. Materiał, mimo że zróżnicowany, wielobarwny i wielowątkowy jest zarazem
zaskakująco spójny. Wszystko jest tu w sposób wręcz genialny skonstruowane, a
różnorakie tekstury i barwy doskonale łączą się ze sobą, wzajemnie przenikają i
asymilują, tworząc zawiesistą, lekko psychodeliczną, przerażającą aurę
przyprawiającą niekiedy o gęsią skórkę na jajach. Im dłużej słucha się tej
płyty, tym bardziej wciąga ona w swój pokręcony, ekstremalny, a zarazem
depresyjny wymiar szaleństwa. Dynamiczna, mocna, wyrazista, przestrzenna
produkcja podkreśla moc i siłę tego albumu. Wielu zapewne się ze mną nie
zgodzi, ale uważam, że ten materiał z czasem może się stać kolejnym klasykiem w
dyskografii tych wizjonerów z kraju znanego z wiatraków, tulipanów i dzielnicy
czerwonych latarni. Teraz już wiem, że ten album mocno zakorzenił się w mojej
głowie i z pewnością zostanie ze mną na dłużej.
Kurwa!!! Phlebotomized naprawdę dał radę!!!!!
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.