niedziela, 31 marca 2019

Recenzja PHLEBOTOMIZED „Deformation of Humanity”


PHLEBOTOMIZED
„Deformation of Humanity”
Hammerheart Records 2019


Jak dziś pamiętam początek lat 90-tych, kiedy to na scenie pojawił się Holenderski Phlebotomized i swoją oryginalną muzyką zmiażdżył konkurencję. Po dziś dzień „Devoted to God”, „Preach Eternal Gospels” i „Immense Intense Suspence” to dla mnie kult w czystej postaci i jednocześnie materiały ponadczasowe, które do teraz poniewierają tak samo, jak w chwili, kiedy je usłyszałem i cały czas jaram się tymi produkcjami jak głupi bateryjką. Gdy jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że grupa powraca na scenę, zgrzałem się niczym biała na święta, jednak tak, jak duże były moje nadzieje związane z tym powrotem, tak samo duże były i moje obawy. Tak czy owak słowo stało się ciałem i w styczniu tego roku dotarła do mnie najnowsza, trzecia w dorobku zespołu płyta długogrająca. Z sercem w gardle, ale zarazem ze stojącym z podniecenia kutasem zabierałem się za odsłuch „Deformation of Humanity” Płyta przeleciała dobrych kilka razy. I jak jest??? Powiem tak: od razu się nie spuściłem, niczym napalony młodzian, ale osiągnąłem satysfakcję. Uważam, że najnowsze dzieło Holendrów to naprawdę bardzo dobra płyta. Jest tylko jeden haczyk. Trzeba do niej podejść z czystą głową. Nie ma sensu bowiem porównywać tego, co było w latach 90-tych ze współczesnym obliczem zespołu. To były inne czasy, inne realia i inne wibracje. To se nevrati jak to mawiają nasi południowi sąsiedzi. Phlebotomized Anno Bastardi 2019 to jednak nadal zajebiste granie. „Deformacja Ludzkości” to 51 minut charakterystycznej muzy utrzymanej w klimatach klimatycznego Death/Doom Metalu z progresywnym zacięciem. Nie myślcie jednak, że to jakieś nędzne pitolenie. W tym albumie cały czas jest moc, energia, jad i techniczna brutalność. Niesamowitą pracę wykonują tu wioślarze. Phlebotomized słynął  zawsze z utylitarnego, efektownego riffowania, ale gitarowe harmonie na tej płycie to naprawdę ekstraklasa, zwłaszcza sposób w jaki zazębiają się z parapetem i dość często układają za nim wręcz warstwowo. Równie duże wrażenie wywarły na mnie dopracowane, melancholijne partie solowe, w których pobrzmiewają echa progresywnego grania. Mocarna, ciężka sekcja z wyraźnie słyszalnym basem, jak to w przypadku tej grupy bywało, potrafi gwałtownie przyspieszyć, jak i wprasować delikwenta w glebę, by po chwili złamać rytm i wywinąć konkretnego młyńca. Mocną stroną są także wg mnie wokale Bena de Graff’a. Odpowiednio surowe, brutalne i kąsające boleśnie. Materiał, mimo że zróżnicowany, wielobarwny i wielowątkowy jest zarazem zaskakująco spójny. Wszystko jest tu w sposób wręcz genialny skonstruowane, a różnorakie tekstury i barwy doskonale łączą się ze sobą, wzajemnie przenikają i asymilują, tworząc zawiesistą, lekko psychodeliczną, przerażającą aurę przyprawiającą niekiedy o gęsią skórkę na jajach. Im dłużej słucha się tej płyty, tym bardziej wciąga ona w swój pokręcony, ekstremalny, a zarazem depresyjny wymiar szaleństwa. Dynamiczna, mocna, wyrazista, przestrzenna produkcja podkreśla moc i siłę tego albumu. Wielu zapewne się ze mną nie zgodzi, ale uważam, że ten materiał z czasem może się stać kolejnym klasykiem w dyskografii tych wizjonerów z kraju znanego z wiatraków, tulipanów i dzielnicy czerwonych latarni. Teraz już wiem, że ten album mocno zakorzenił się w mojej głowie i z pewnością zostanie ze mną na dłużej.  Kurwa!!! Phlebotomized naprawdę dał radę!!!!! 
Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.