Crematory
Stech
„Grotesque
Deformities”
Invictus
Productions 2019
Ja pierdolę, jak tu zajeżdża palonym trupem… Taka
myśl powinna dopaść każdego, kto tylko odpali najnowszą EP-kę uderzającego ze
Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej Crematory Stench. Dlaczego palonym a nie
rozkładającym się, zapewne zapytacie? Ano dlatego, że muzyka tego kwartetu
przede wszystkim brzmi, jakby w trakcie nagrywania tego materiału wszystko w
koło płonęło a odtwarzane na tym wydawnictwie dźwięki były dokładnym tego pożaru
zobrazowaniem. Po wprowadzającym w horrorowaty nastrój introsie atakują nas
bowiem dźwięki przypominające odgłosy topiącej się pod wpływem napalmu skóry.
Brudne, chropowate, powodujące odruch wymiotny, absolutnie nieprzyjemne.
Niosące śmierć i zagładę, ale nie taką natychmiastową. Zanim skonamy, jesteśmy
traktowani rytmicznymi riffami przypominającymi odgłosy walącego w czaszkę
zardzewiałego młota, będącego narzędziem chirurgicznym opętanego agonalną
wizją, obłąkanego chirurga. Tak! Crematory Stench nakurwia starym, prymitywnym
death metalem, za który dam się pokroić zawsze i wszędzie. Z tej muzy wali
parzący w nozdrza ogień przeszłości. Utrzymane w średnim lub średnioszybkim
tempie toporne ciosy potrafią zdeptać
jądra bardziej niż niejedna gwiazdeczka filmów dla dorosłych ubrana w cienkie
obcasy. Zawarte na tym mini dźwięki dudnią w uszach, wywołują wymioty i uczucie
duszności. Cztery zaprezentowane na tej EPuni, jeśli nie liczyć wspomnianego
wprowadzacza, kawałki są do bólu prymitywne, chamskie i obleśne. Toporne i
prostolinijne. Tu nie ma zabawy w jakąkolwiek wirtuozerię czy muzyczne
eksperymenty. Ozdobione przesterowanymi wokalizami chwilami przywodzącymi na
myśl konającego (w płomieniach, a jakże!) żyjącego trupa. Tak się kiedyś grało
śmierć metal i dzięki Szatanowi istnieją dziś zespoły, które podtrzymują
tradycję lat 90-tych, mając w dupie, czy tworzone przez nich dźwięki się
komukolwiek spodobają czy tez nie. Bo to, że Crematory Stench nagrywa dla stada
groupies i szeleszczących w portfelu dolarów czy dla własnej satysfakcji, jest
dla mnie rzeczą oczywistą. Chłopaki czerpią dogłębnie z klasyki amerykańskiego
deta. Żeby nie wytykać zbyt wiele, powiedzmy tylko, że choćby początek
„Hypothermic Expiry” zajeżdża dość mocno Morbidami. Pięknie chłopcy przywracają
ducha lat odległych. Zajebiście mi się tego słucha. Wam też powinno, jeśli
dorastaliście przy death metalu jakieś trzy dekady temu.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.