wtorek, 26 marca 2019

Recenzja Vargrav „Reign In Supreme Darkness”



Vargrav

„Reign In Supreme Darkness”

Werewolf 2019


Vargrav to jednoosobowy projekt wywodzący się z Finlandii, pod batutą pewnego pana nazywanego przez kolegów V-Khaoz. Ów gentleman to najwyraźniej taki troszkę człowiek-instytucja, gdyż tryska pomysłami muzycznymi na lewo i prawo jeszcze w kilku innych projektach/zespołach z dość sporą częstotliwością. Przechodząc do konkretów, w Vargrav muzyk pochyla się nad twórczością zespołu, który odcisnął ogromne piętno na norweskiej odmianie czarciego grania wzbogaconego sporą ilością klawiszy i stanowiącego podwaliny drugiej fali black metalu, czyli Emperor. Najwyraźniej zespół ten jest jeśli nie jedyną, to przynajmniej podstawową inspiracją muzyki, którą otrzymujemy na „Reign In Supreme Darkness”. Zresztą wystarczy spojrzeć na okładkę albumu, by automatycznie zapaliło nam się zielone światełko pod tytułem „In the Nightside Eclipse”. I faktycznie, osiem zawartych tutaj numerów to praktycznie Emperor w pełnej krasie. Otrzymujemy tu zimne norweskie riffy, płynące ponad pokrytymi śniegiem górami Półwyspu Skandynawskiego, podsycane sporą ilością klawiszowych pasaży. Wypisz wymaluj – Samoth i spółka. Wokal chwilami także mocno, nawet bardzo mocno, zahacza o manierę Ihsahnowską balansując między wrzaskami, zaśpiewami czy okrzykami tak charakterystycznymi dla frontmana Emperor, a i brzmienie zdecydowanie wzorowane jest na pierwszym albumie Norwegów. Jedyna kwestia zatem to ocena tego, na ile ten album zasługuje na miano podtrzymującego ducha jednego z najbardziej zasłużonych zespołów lat 90-tych. Mam tutaj nieco mieszane uczucia. Owszem, słuchając tej płyty jako ciekawostki, można przeżyć przy niej kilka przyjemnych chwil, jednak zagłębiając się mocniej przypomina mi ona obrazy tworzone przeze mnie za gówniarza, za pomocą kalki biurowej którą podpierdalałem pracującej w Totolotku babci. Niby kotek miał być kotkiem, a wychodził z tego wąsaty pies. Podobne, lecz nie tak samo piękne jak oryginał. Ponadto zdarzają się na tej płycie momenty bardziej kojarzące mi się z The Black Satans, czyli black metalowymi kabareciarzami, a to już dobrze o muzyce Vargrav nie świadczy. Żeby jednak nie było, że jestem zrzęda i ignorant – owszem, ta płyta zapewne ma prawo spodobać się co mniej krytycznym fanom naśladowców Emperor, bo nie można powiedzieć, że to kloc. Jednak jednocześnie nie jest to też nic wybitnego. Niestety o takich płytach dość szybko się zapomina. Tak, że więc, tego, co to ja pisałem? 
- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.