czwartek, 21 marca 2019

Recenzja WITCHING HOUR „…And Silent Grief Shadows the Passing Moon”


WITCHING HOUR
„…And Silent Grief Shadows the Passing Moon”
Hells Headbangers Records 2018


Istniejące od ponad 12 lat, Niemieckie komando Witching Hour zaatakowało nasze narządy słuchu swym trzecim, pełnometrażowym albumem wydanym za pośrednictwem Hells Headbangers. Początkowo zespół wycinał brudny, walący nieco starością Black/Thrash Metal, jednak po pewnym czasie nastąpiło lekkie zmęczenie materiału i panowie zaczęli trochę bardziej kombinować, chcąc uciec od typowej czarnej, chropowatej sieczki. „…And Silent Grief Shadows the Passing Moon” jest tego doskonałym przykładem. Bądźcie jednak spokojni, chłopaki nie przerzucili się na progres, czy jakieś post-metalowe popłuczyny. Cały czas słychać tu muzyczne korzenie grupy. Nadal sporo tu poczerniałego Thrash Metalu, jednak twórczość Witching Hour skręciła na tym albumie zdecydowanie w kierunku klasycznego Heavy Metalu. Czy to dobry kierunek?? Zwolenników tej drogi będzie zapewne tyle samo, co i jej oponentów. Ja sam zaczynając słuchać tej płyty, nie byłem do końca przekonany do twórczości Niemców po tym liftingu, jednak z każdym kolejnym utworem zapadałem się coraz głębiej w te dźwięki i jeszcze zanim płyta dobiegła końca, mogłem śmiało powiedzieć, że podoba mi się to, co tu słyszę. Oczywiście o żadnych kolanach nie ma mowy, ale jest to bardzo przyjemna odmiana od mielonych na co dzień brutalnych Death i Black Metalowych produkcji. To taka zgrabna mieszanka Iron Maiden, Anvil, Venom, Living Death, wczesnego Kreator i odrobiny Judas Priest. Perka rasowo dokłada do pieca, doskonale słyszalne partie basu przywodzące momentami na myśl to, co w Stalowej Dziewicy robi pan Harris, przyjemnie szczypią po sutkach, zadziorne, klasyczne, ubrudzone czarną sadzą riffy celnie trafiają między oczy, a mieszane, krzyczano/śpiewane wokale, w których czuć nadal złośliwą, agresywną nutę, doskonale spinają razem tę mieszankę wybuchową. Całość świetnie uzupełniają okazjonalne, gitarowe pasaże i bardzo dobre partie solowe. Wioślarze odwalili tu kawał dobrej roboty. Selektywne, ale chropowate i zabrudzone brzmienie idealnie wręcz pasuje do tych wałków, nadając im odpowiedniego pazura i całkiem sporej siły uderzeniowej (jak na granie w klasycznym stylu). Kto ma zatem ochotę posłuchać lekko wzmocnionego i nadpalonego piekielnym ogniem metalu o tradycyjnym podejściu do tematu, ten trzeci album Witching Hour może łykać niczym pelikan, gdyż to dobry, energetyczny, zagrany z sercem materiał. 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.