DECEASED
"Ghostly
White"
Hell's
Headbangers Records 2018
Kilka tygodni temu nagle zszedłem z tego łez padołu i leżę
sobie grzecznie w przyciasnej trumnie kilka metrów pod ziemią, gnijąc powoli.
Pamiętam swój własny pogrzeb, przemówienia osób, które przyszły mnie pożegnać.
Niejeden robak wkręcił się już w moje ciało, a ja cały czas myślę o swym
minionym życiu. Wszystko minęło szybko, zbyt szybko. Nie zrobiłem wszystkiego,
co chciałem, wielu rzeczy z przyczyn ode mnie niezależnych zrobić nie mogłem,
wielu innych zaniechałem wyłącznie z lenistwa, ale jedną rzecz zrobić zdążyłem
i jestem z tego zadowolony jak chuj! Zdążyłem poznać twórczość zespołu
Deceased, który w 2018 roku oddał w ręce swych fanów nowy, ósmy już album
długogrający. Ten powstały w 1985 roku zespół nigdy nie szedł na żaden
kompromis, zawsze napierdalał autentycznie szczerą, metalową muzę mając głęboko
w dupie wszystkie trendy i mody panujące na scenie na przestrzeni lat. Nie
inaczej jest na ich najnowszym materiale, który ujrzał światło dzienne (i
nocne) dzięki Hell's Headbangers. "Ghostly White" to bezkompromisowa,
bezpośrednia, wyrywająca z buciorów, charakterystyczna dla tego zespołu
mieszanka Thrash, Death i Heavy Metalu. To prawie 55 minut doskonałej,
jadowitej, zadziornej, łamiącej kości i miażdżącej czaszki muzy. Pomimo tylu
lat na scenie stare psy wciąż gryzą tak, jak w młodości. Ich muzyka zawsze
uderzała niczym wielka ściana hałasu i tak jest i tym razem, tyle że środek
ciężkości jest tu przesunięty bardziej w stronę chropowatego, brudnego,
zardzewiałego Heavy Metalu. Dzika, mocarna sekcja nieubłaganie pędzi do przodu,
wiosła wypluwają z siebie agresywną, tnącą głęboko niczym chirurgiczny skalpel,
zadziorną kawalkadę riffów uzupełnianą szaleńczymi, spiralnymi, wwiercającymi
się w skronie solówkami, a jedyny w swoim rodzaju wokal Kinga Fowley'a to jak
zwykle rozrywająca mieszaka śmiertelnych ryków, maniakalnych, thrash'owych
wrzasków, zgrzytów i pisków. Tak, jak to bywa w jego przypadku, jedni będą je
kochać, inni nienawidzić. Chropowate, jadowite, celowo przybrudzone, ale
wystarczająco selektywne brzmienie sprawia, że każdy z zawartych tu 8 wałków
poniewiera niczym ogromny buldożer rozpędzony do prędkości światła. Zaprawdę
powiadam Wam, przepiękny w swej klasycznej bezkompromisowości to album i
kolejna doskonała płyta w dorobku Deceased. Wydanie tej płyty niestety na
zawsze będzie związane z tragedią. Wieloletni perkusista zespołu Dave
"Scarface" Castillo, który bębnił także w October 31 zginął w
dziwnych okolicznościach kilka dni przed jej oficjalną premierą, gdy odwiedzał
swą rodzinę zamieszkałą w Republice Salwadoru. Wielka to strata, tym bardziej
że wielu specjalistów uważa, iż Dave nagrał na "Upiornej Bieli" swe
najlepsze, jak dotąd partie bębnów. Spoczywaj w pokoju Bracie.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.