czwartek, 21 marca 2019

Recenzja MUSMAHHU "Reign of the Odious"


MUSMAHHU
"Reign of the Odious"
Iron Bonehead Productions 2019


No, Moi Państwo, przyznaję szczerze, że zaskoczył mnie pan Swartadauþuz. Znany jak dotąd z siania po świecie Black Metalowej zarazy w swych projektach Beketh, Nexehmu, Azelisassath, Trolldom, Ars Hmu, Urkaos i jeszcze kilku innych, założyciel wytwórni Ancient Records, która oczywiście wydawała i promowała "Czarny Metal" od jakiegoś czasu zabrał się także za tworzenie Death Metalu. Jeżeli ma to być Death Metal tej jakości, co na debiutanckim albumie długogrającym jego kolejnego bękarta o imieniu Musmahhu, to ja jestem kurwa zdecydowanie za!!! "Reign of the Odious" to bowiem ohydna, plugawa, gęsta i ciężka niczym wrzący ołów Śmierć Metalowa zagłada w siedmiu aktach. Intensywna, potężna sekcja bestialsko wgniata w podłoże, brutalne, dzikie, wulgarne riffy rozrywają bezlitośnie na strzępy, a złowrogi, mroczny, cudownie zaflegmiony wokal sprawia, że szare komórki gotują się pod czaszką. W twórczości Musmahhu przewijają się także jadowite patenty Black Metalowe, zwłaszcza w szybszych partiach, a całość uzupełniają nałożone na tę muzykę diabelskie szumy, miazmatyczne wyziewy i ciemny, kosmiczny pył, co sprawia, że mrok dosłownie wylewa się z tego materiału, oblepiając wszystko wokół i odcinając dopływ życiodajnego powietrza. Ta muza to prawdziwa dźwiękowa apokalipsa, soniczny mord popełniony w okrutny i bolesny sposób. Morderstwo dokonuje się tu nie tylko na poziomie kompozycyjnym, ale również na etapie produkcji tej płyty. Siarczyste, zagęszczone, monolityczne, przytłaczające intensywnością brzmienie dosłownie niszczy obiekty. "Reign..." to piekielny ogień, krew i potężny cios. Po jego przejściu pozostają jeno dymiące zgliszcza, porozrywane ciała i sterty gruzu. Co ciekawe wśród morza tych brutalnych dźwięków przewijają się umiejętnie wplecione melodie. Zapomnijcie jednak o słodkich melodyjkach a'la Gothenburg, w tych melodyjnych frazach nadal czuć zło i słodkawy oddech śmierci. Dzięki temu materiał ten tchnie świeżością i charakteryzuje się dużą słuchalnością. Biorąc pod uwagę, że w zasadzie wszystko to ogarnął jeden człowiek (jego towarzysz dołożył tu tylko partie wokalne), to naprawdę czapki z głów. Nie dziwię się, że Iron Bonehead wzięła pod swoje diabelskie skrzydła ten projekt. Bardzo dobry album! Czekam na kolejne wyziewy z paszczy tego rogatego węża.
Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.