HATH
„Of Rot and Ruin”
Willowtip Records 2019
Za
niespełna dwa tygodnie (dokładnie 12 kwietnia) wypada data premiery pierwszego,
długogrającego albumu Amerykańskiej grupy Hath. Miałem okazję zapoznać się z
tym materiałem kapkę wcześniej, zatem czym prędzej spieszę Wam donieść, o co
kaman na „Of Rot and Ruin” Cóż, prawdę powiedziawszy, rozpisywać się specjalnie
nie ma nad czym. Hath na swej pierwszej, pełnej płycie rzeźbi bowiem rzetelny
Death/Black Metal i nic ponadto. Dobra, sprawna, mocna sekcja napierdala konkretnie, brutalne
riffy patroszą niezgorzej, a przepełniony gniewem growling uzupełnia tę
jadowitą układankę. Wszystkie klocki, z jakich zbudowano tę budowlę są bardzo
dobrze spasowane, tyle że były już w ten sposób wykorzystywane setki, jeśli nie
tysiące razy. Ta płyta po prostu ani na milimetr nie wychyla się poza gatunkowe
standardy, przez co tak samo szybko, jak wchodzi, tak i wychodzi z mojej
mózgownicy, nie pozostawiając po sobie praktycznie nic, co warte byłoby
zapamiętania. Dodatkowo usłyszymy tu trochę zupełnie niepotrzebnie
zastosowanych siłowych, szarpanych zagrywek i miałkiego pitolenia na wiosłach,
co zdecydowanie tępi ostrze tego materiału i burzy jego spójność. Brzmienie
dobre, mocne, selektywne, z odpowiednim ciężarem, ale co z tego skoro same
kompozycje oklepane i tylko solidne. Kurczę, szkoda, bo pamiętam, że wydana w
2015 roku Ep’ka „Hive” była całkiem obiecująca i nieźle rokowała na przyszłość.
Absolutnie nie żałuję, że zapoznałem się z „Of Rot…”, ale osrany ze szczęścia
też nie jestem. Takich płyt rocznie ukazuje się od zatrzęsienia i bardzo szybko
zostają zapomniane w natłoku lepszych wydawnictw. Co zrobić??? Taki to już los
jedynie rzetelnych albumów, bardzo szybko odchodzą w odbyt, yyyyy, tzn. w niebyt.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.