sobota, 12 stycznia 2019

Recenzja Funereal Presence „Achatius”


Funereal Presence

„Achatius”
Sepulchral Voice Records 2019



Funereal Presence to solowy projekt bębniarza z Negative Plane. Akurat dla mnie żadna to rekomendacja, gdyż do NP  próbowałem podchodzić kilka razy i jakoś ostatecznie się nie przekonałem.  Potraktujmy zatem  tą informację jako obowiązkową, acz nieistotną w kontekście muzyki tworzonej przez wspomnianego Niemca we własnym projekcie. Bo faktycznie jest to kompletnie inna bajka. Bestial Devotion postanowił bowiem, jak sam onegdaj wspomniał w jednym z wywiadów, tworzyć muzykę, której nikt już dla niego nie nagrywa. Muzykę zakorzenioną w głębokiej przeszłości, kiedy gatunek obecnie nazywany black metalem  dopiero raczkował. „Achatius” to płyta nagrana co prawda kilka miesięcy temu, jednak brzmiąca niczym zaginiony diament z końcówki lat 80-tych. Brzmienie jest totalnie archaiczne, analogowe, bez jakichkolwiek znamion nowoczesnej technologii. Można pomyśleć, iż album został nagrany w piwnicy przy użyciu pokrytego kurzem i pajęczynami sprzętu. A sama muzyka? O wielki Szatanie, toć to miód na moje uszy. Black metal z okresu, kiedy nie każdy jeszcze był pewny, czym ten gatunek faktycznie jest, gdyż dopiero się kształtował. Bardzo mocne skojarzenia z węgierskim Tormentor, niemieckim Poison czy wczesnym Bathory są tu jak najbardziej na miejscu. Prymitywne riffy, akustyczne wstawki, czyste, raczej deklamowane niż śpiewane wokalizy, odrobina klawiszy i ten wszechobecny duch lat minionych. No kurwa, ja wysiadam! Podpisuję się pod stwierdzeniem Germańca rękoma i nogami – dziś już tak się nie gra. No, może podobnego ducha przeszłości próbują wskrzesić Słowacy z Malokarpatan, choć na pewno nie jest to bezpośrednie odniesienie, jeno podobne muzyczne inspiracje. W czasach, gdy dawny feeling prawdziwego (powtarzam – PRAWDZIWEGO!) metalu gdzieś się rozpłynął, rarytasem są takie zespoły jak Funereal Presence. Mające w dupie nowoczesne mody, pierdolące konwenanse, grające pierdolony metal tak, jak było na samym początku. Biję się w piersi i nazywam pozerem, gdyż przegapiłem debiutancki album FP. Szatan mi świadkiem, iż zaraz nadrobię swoje zaniedbanie. Mam 42 lata… Słuchając „Achatius” czuję się jak gówniarz, który dopiero co pożyczył od starszego kolegi pierwszą kasetę z „metalem”. Zamiata mną ten album, rzuca o ściany i, co najważniejsze, odmładza o jakieś 25 lat. Ja pierdole, koleś ma u mnie litra. Albo dwa.  To i tak za mało. Przechuj album!

- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.