niedziela, 5 maja 2019

Recenzja Cosmic Putrefaction “At the Thresdold of the Greatest Chasm”


Cosmic Putrefaction
“At the Thresdold of the Greatest Chasm”
I, Voidhanger Records 2019


Cosmic Putrefaction to jednoosobowy projekt. Już na starcie stawia to ten twór pod wielkim znakiem zapytania, gdyż większość takowych jest po prostu słaba. Nie znaczy to oczywiście, że nie należy im dać szansy, co nie Krzysiu? No to jedziemy… CF przede wszystkim hailuje starej szkole śmierć metalowego grania, co słychać już od samego początku. Brzmienie tego krążka jest bowiem bardzo tłuste i przynoszące wspomnienia tego, czym death był w swoich najlepszych czasach. I Włoch wlewa wielką radość w moje serce choćby tym, że nie eksperymentuje, tylko tworzy własne muzyczne obrazy na podstawie starych, zagranych już sto tysięcy razy patentów. Rzeźbi bez niepotrzebnej filozofii, prosto i niemal topornie, dosadnie i treściwie.. Bez żadnych finezyjnych zawijasów czy ciągłej zmiany nastroju. Rzyga bezpośrednio głębokim growlem, żółć wycieka mu z mordy a jebaniec nawet się nie obliże. Gitarowe riffy przygrywające tym konwulsjom zakorzenione są głęboko w latach 90-tych, a wyrywane z korzeniami, niczym kwiatki z klombów, zarówno ze sceny europejskiej jak i amerykańskiej, po równemu. Topornie ciężkie zagrywki, suną niczym walec po ciele leżącego na jego drodze nieszczęśnika. Chwilami pojawiają się klimatyczne wstawki, jak choćby „The Outemost Threat pt. II” będące czymś w rodzaju ciszą przed nadciągającymi ciemnymi chmurami. Zaraz potem cała machina rusza powtórnie do ataku i nie ma litości, zmiłowania czy święta dziękczynienia. I doprawdy nie jest to złe granie, jednak tak na dobrą sprawę nie wnoszące niczego, do czego chciałoby się wracać. Istnieje od chuja i zajebania innych bandów, kopiujących stary styl, natomiast mających w sobie to „coś”. Tutaj mamy głównie odtwórczość, owszem, całkiem  poprawną, jednak nic poza tym. Taki „The Ruinous Downfall” jest po prostu banalnie nudny. A szkoda, bo gdyby Italianiec poczekał jeszcze chwilę i bardziej się przyłożył, to być może „At the Thresholds…” byłby płytą wartą większej uwagi, bo potencjał w tej muzyce jest. Posłuchać można, jednak orgazmów nie przewiduję. Chyba, że ktoś jednocześnie będzie się brzydko zabawiał przy filmach z Ritą Faltoyano. 
- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.