piątek, 14 czerwca 2019

Recenzja Ares Kingdom - By the Light of Their Destruction


Ares Kingdom
“By the Light of Their Destruction”
NWN! Productions 2019

Z niektórymi zespołami mam tak, że mimo iż istnieją dekadę czy dwie, zawsze będą, wiece - “tym projektem kolesi z…”. Tak właśnie mam z Ares Kingdom. „By the Light…” jest już czwartym pełnym wydawnictwem Amerykanów, a mi nigdy chyba nie zdarzyło się nazwać ich po imieniu. Już na zawsze będą dla mnie „kontynuacją Order From Chaos”. Prawda bowiem jest taka, że nie wiem jak by się starali, choćby się nawet zesrali, nigdy nie uda im się przebić tego, to ich oryginalny zespół swego czasu dokonał na ówczesnej scenie. Najnowszy materiał to nieco ponad trzydzieści siedem minut grania, do którego Ares Kingdom zdążył każdego przyzwyczaić. Grania na bardzo wysokim poziomie, trzeba nadmienić. Chwilami mam wręcz wrażenie, że ten band zasługuje na zdecydowanie szerszą atencję, zwłaszcza w naszym kraju, gdyż tworzony przez nich death metal z dużą dawka thrashu potrafi totalnie pozamiatać. Nie inaczej jest na nowych ośmiu numerach. Można powiedzieć, w Ameryce bez zmian. Keller i spółka napierdalają z takim samym jadem i agresją, która towarzyszyła ich poprzednim płytom. Bardzo dużo tu ciekawych, wbijających się w mózg niczym gwóźdź w dłoń Chrystusa riffów, kilka bardzo zgrabnych solówek, zajebisty! (tak, tu postawię specjalnie wykrzyknik) death-thrashowy wokal i znakomita sekcja rytmiczna. Całość brzmi potężnie i nie pozostawia złudzeń co do tego, że panowie już z niejednego chleba piec jedli, czy jakoś tak. I wielce mnie cieszy, że pomimo upływu lat, oni nadal wkładają w tą muzę tyle serca, co trzynaście lat temu, kiedy to ukazywał się ich debiut. Ta muza nadal mocno kopie w dupę, bez względu czy Aresi traktują nas wolnym, mozolnym wręcz riffem czy tez przyspieszają, czy pieszczą melodią, czy tną po żyłach ostrym thrashowym patentem. Tej płyty słucha się świetnie i za każdym następnym razem odkrywa się na niej coś extra. Bardzo chciałbym doszukać się na „By the Light…” także jakichś minusów, ot choćby dla zasady. Przyznam jednak szczerze, że ta płyta chyba takich, kurwa, nie ma. Ma za to taki flow, że chce się jej słuchać w kółko, co zapewne bym czynił gdyby doba miała ciut więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Każdy maniak Ares Kingdom już wie co ma robić. A jeśli jakimś cudem istnieją tam maniacy nie znający do dziś tego zespołu, to zalecam czym prędzej nadrobić zaległości, bo nawet nie wiecie co tracicie.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.