Kvelgeyst
„Alkahest”
Vendetta
Records 2019
Nie ma bata, trzeba przyznać, iż Szwajcaria
ostatnimi czasy rośnie na potęgę. Zwłaszcza Zurich
obfituje w zajebiste zespoły, żeby wspomnieć jedynie Antiversum czy Deathcult.
Tuż obok, istnieje drugi krąg przyjaciół zwany Helvetic Underground Committee,
członkowie którego tworzą takie bandy jak choćby Dakhma, Arkhaaik czy Kvelgeyst
właśnie. Dzięki Vendetta Records ci ostatni wydali właśnie debiutancki album.
Choć okładka tego longa niezbyt zachęca do porzucenia wszelkich czynności w
celu zapoznania się z tym materiałem, zalecam się nią nie sugerować, gdyż jest
to najsłabszy element tego wydawnictwa. Trójka Szwajcarów ma bowiem do
zaoferowania więcej niż przeciętność. Sześć kawałków tworzących „Alkahest” to,
najprościej rzecz ujmując, zimny jak piwo z zamrażarki black metal. Nie ulega
wątpliwości, iż kolesie czerpią pełnymi garściami z wczesnych lat 90-tych nordyckiej
sceny, choć nie są to ich jedyne inspiracje. Choćby otwierający płytę
„Basilisk…” rozpoczyna się riffem niemal thrashowym, który w kompozycji z
zimnym norweskim fiordem tworzy zajebisty klimat i sprawia, iż od początku
stajemy przynajmniej na baczność. Kolejny na liście „Miasma…” to już z kolei
czysty hołd dla kraju Grishnackha, taki vintage metal kojarzący mi się z
interpretacją ówczesnego grania w wykonaniu rodzimej Furii, prezentowanej na debiucie.
Słuchając jednak dalej nie sposób nie zachwycić się przebogatymi wokalami,
które robią na tym albumie olbrzymią robotę. Poza głębokim growlem,
przeraźliwymi krzykami, w wyższej czy niższej tonacji, sprawiającymi, że włosy
na skórze stają dęba, trio raczy nas głębokimi zaśpiewami i deklamacjami
sprawiając chwilami wrażenie, iż uczestniczymy w teatralnym przedstawieniu lub
ulicznym happeningu. Zajebisty klimat budują fragmenty, w których kilka różnych
warstw wokalnych nakłada się na siebie, poezja. Tworzy to tak niesamowitą
atmosferę, że chce się tej płyty słuchać na okrągło. Będąc w temacie wokali,
nadmienić należy, iż liryki śpiewane są w języku niemieckim, co jeszcze
bardziej pogłębia chłód płynący z debiutu Kvelgeyst. Wracając do muzyki, poza wspomnianą
wcześniej Norwegią, Szwajcarzy kombinują na potęgę z francuskimi dysonansami
czy też całkiem nietypowymi rozwiązaniami, jak choćby opartym na fałszującym
riffie i klawiszach imitujących pozytywkę „In Der Holle Trieft Der Gran”. Jeśli
do tego dodamy bazujący na Emperorowskich pejzażach, zamykający płytę,
„Sefiroth…” to otrzymamy prawdziwy kalejdoskop dźwięków. Naprawdę ciężko
znaleźć na tym albumie jakiegokolwiek faworyta, wszystkie z sześciu zawartych
tu numerów jest jakiś. Co więcej, im dłużej słucha się „Alkahest”, tym więcej
smaczków się odkrywa. Vendetta Records może nie jest najsprawniej na świecie
działającą wytwórnią, więc jeśli nie natknęliście się wcześniej na nazwę
Kvelgeyst, sprawdźcie ją teraz. Warto!
-
jesusatan
https://www.youtube.com/watch?v=_gV_VmFo3WE
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.