środa, 26 czerwca 2019

Recenzja Kvelgeyst - Alkahest


Kvelgeyst

„Alkahest”

Vendetta Records 2019

Nie ma bata, trzeba przyznać, iż Szwajcaria ostatnimi czasy rośnie na potęgę. Zwłaszcza Zurich obfituje w zajebiste zespoły, żeby wspomnieć jedynie Antiversum czy Deathcult. Tuż obok, istnieje drugi krąg przyjaciół zwany Helvetic Underground Committee, członkowie którego tworzą takie bandy jak choćby Dakhma, Arkhaaik czy Kvelgeyst właśnie. Dzięki Vendetta Records ci ostatni wydali właśnie debiutancki album. Choć okładka tego longa niezbyt zachęca do porzucenia wszelkich czynności w celu zapoznania się z tym materiałem, zalecam się nią nie sugerować, gdyż jest to najsłabszy element tego wydawnictwa. Trójka Szwajcarów ma bowiem do zaoferowania więcej niż przeciętność. Sześć kawałków tworzących „Alkahest” to, najprościej rzecz ujmując, zimny jak piwo z zamrażarki black metal. Nie ulega wątpliwości, iż kolesie czerpią pełnymi garściami z wczesnych lat 90-tych nordyckiej sceny, choć nie są to ich jedyne inspiracje. Choćby otwierający płytę „Basilisk…” rozpoczyna się riffem niemal thrashowym, który w kompozycji z zimnym norweskim fiordem tworzy zajebisty klimat i sprawia, iż od początku stajemy przynajmniej na baczność. Kolejny na liście „Miasma…” to już z kolei czysty hołd dla kraju Grishnackha, taki vintage metal kojarzący mi się z interpretacją ówczesnego grania w wykonaniu rodzimej Furii, prezentowanej na debiucie. Słuchając jednak dalej nie sposób nie zachwycić się przebogatymi wokalami, które robią na tym albumie olbrzymią robotę. Poza głębokim growlem, przeraźliwymi krzykami, w wyższej czy niższej tonacji, sprawiającymi, że włosy na skórze stają dęba, trio raczy nas głębokimi zaśpiewami i deklamacjami sprawiając chwilami wrażenie, iż uczestniczymy w teatralnym przedstawieniu lub ulicznym happeningu. Zajebisty klimat budują fragmenty, w których kilka różnych warstw wokalnych nakłada się na siebie, poezja. Tworzy to tak niesamowitą atmosferę, że chce się tej płyty słuchać na okrągło. Będąc w temacie wokali, nadmienić należy, iż liryki śpiewane są w języku niemieckim, co jeszcze bardziej pogłębia chłód płynący z debiutu Kvelgeyst. Wracając do muzyki, poza wspomnianą wcześniej Norwegią, Szwajcarzy kombinują na potęgę z francuskimi dysonansami czy też całkiem nietypowymi rozwiązaniami, jak choćby opartym na fałszującym riffie i klawiszach imitujących pozytywkę „In Der Holle Trieft Der Gran”. Jeśli do tego dodamy bazujący na Emperorowskich pejzażach, zamykający płytę, „Sefiroth…” to otrzymamy prawdziwy kalejdoskop dźwięków. Naprawdę ciężko znaleźć na tym albumie jakiegokolwiek faworyta, wszystkie z sześciu zawartych tu numerów jest jakiś. Co więcej, im dłużej słucha się „Alkahest”, tym więcej smaczków się odkrywa. Vendetta Records może nie jest najsprawniej na świecie działającą wytwórnią, więc jeśli nie natknęliście się wcześniej na nazwę Kvelgeyst, sprawdźcie ją teraz. Warto!

- jesusatan
https://www.youtube.com/watch?v=_gV_VmFo3WE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.