piątek, 14 czerwca 2019

Recenzja Deathspell Omega - The Furnaces of Palingenesia


Deathspell Omega

“The Furnaces of Palingenesia”

NoEvDia 2019


Francuscy bogowie od dysonansów uderzają po raz siódmy. Nie da się przecenić wkładu tego zespołu w nowoczesny black metal, którego odmianę w zasadzie zapoczątkowali tworząc takie arcydzieła jak choćby ”Fas - Ite, Maledicti, in Ignem Aeternum”. Poprzedni pełniak, szczerze mówiąc, będąc mimo wszystko bardzo solidnym wydawnictwem, sprawiał wrażenie jakby zespół dostał lekkiej zadyszki. Na szczęście trzy lata wystarczyły, by żabojady wróciły na właściwe tory i ponownie nagrały album przebogaty w tajemnice i mistyczne rejony. Nowe dzieło DsO jest bowiem płytą, która nie pozostawia złudzeń, co do tego, kto stanowi elitę współczesnego czarnego metalu. „The Furnaces of Palingenesia” to krążek tradycyjnie, biorąc pod uwagę wydawnictwa Francuzów, wymagający i aby zgłębić wszystkie jego warstwy, należałoby go słuchać w kółko przez kilka tygodni. Słuchać, kontemplować, trawić, powracać, przegryzać i delektować się w nieskończoność. Tego rodzaju płyty mają przeogromną zaletę – nie są w stanie się zbyt szybko znudzić. Wręcz przeciwnie – wciągają niczym bagno, wbijają się w beret niczym kleszcz pod kolano i pomalutku uwalniają w naszym umyśle swoją truciznę. Dla przeciętnego fana Behemoth ta muzyka będzie stanowiła jedynie zbiór przypadkowo zagranych po sobie, lub zderzających się czołowo, akordów.  Mówiąc jednak szczerze, trzeba chyba być nieco pojebanym, by wszystko co się w przeciągu tych jedenastu numerów dzieje ogarnąć. Riff goni riff, tempo zmienia się jak w kalejdoskopie i jedynie wszechogarniający nastrój tajemniczości jest ogniwem łączącym wszystkie pojedyncze elementy. Pokręcone tempa, chaotyczne melodie, nieoczekiwane zrywy i zwolnienia – to wszystko tu nadal jest, choć tym razem podane jakby w ciut bardziej przystępny sposób niż na dwóch poprzednich longach. Mimo iż poprzeczka dla Deathspell Omega z każdym wydawnictwem ustawiona jest wyjątkowo wysoko, ci jakimś cudem ją nadal przeskakują i to z lekkim zapasem. I to nie siląc się na jakieś stylistyczne rewolucje. Całe szczęście, gdyż większość maniaków raczej nie oczekuje od Francuzów dźwiękowej rewolty. Jestem pewny, że każdy fan Deathspell Omega wchłonie ich najnowszą płytę bez zadawania zbytnich pytań. Malkontenci z kolei nadal będą stękać, że znów to samo, że nic nowego, że zaczynają kopiować siebie samych. Jeśli tak ma wyglądać zjadanie własnego ogona, to ja mam nadzieję, że ten zespół ma ich z trzy i jeszcze trochę im ta  samokonsumpcja zajmie. Bardzo dobra płyta.

- jesusatan


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.