sobota, 15 czerwca 2019

Recenzja Barbarian - No Gods Shall I kneel


Barbarian

“No Gods Shall I Kneel”

Hells Headbangers 2019 



Zauważyłem ostatnimi czasy ostrą tendencję do wykopywania trupów. Takich bardzo już nieświeżych, których czasy sięgają dawniej niż powiedzmy początku lat 90-tych. Fajne to i niefajne, bo tak to już w życiu bywa, że człowiek spragniony staroszkolnej oranżady po kilku butelkach stwierdza, że nie każdy producent przestrzega oryginalnej receptury, czyli po prostu idzie na łatwiznę i imituje. Udało mi się jednak wyłowić kilka naprawdę zasługujących na uwagę bandów parających się retro graniem. Lecz dziś mam na tapecie Włochów z Barbarian i ich najnowszy, czwarty już z kolei album. W sumie nic dziwnego, że ta nazwa jakoś wcześniej nie wgryzła się w moje zwoje mózgowe, gdyż „No Gods Shall I Kneel” to kotlet odgrzewany przynajmniej po raz trzeci i to na zjełczałym tłuszczu. Niby na pierwszy rzut ucha wszystko gra. Gdyby ktoś zapodał sobie dowolny kawałek z tego krążka, zapewne stwierdziłby, że to całkiem niezłe, przaśne granie na starą modłę. Nie da się bowiem ukryć, że panowie z kraju o kształcie buta czerpią pełnymi garściami z klasyków pokroju Celtic Frost, Running Wild czy ogólnie thrash metalu od Germańców. Są tutaj skoczne melodie przy których można pokiwać łbem, są nieco szpanerskie solówki, są zagrania pod Iron Maiden, są wokale hulające między wyższym a niższym  chropowatym zaśpiewem.… Można wybierać, przebierać, nie narzekać. Owszem, można. Jednak dla mnie jest to zbyt oczywiste i zbyt mało wyjebane. Jakoś mnie ta muza nie porywa, gdyż najzwyczajniej brakuje w niej solidnego kopa w tylną część ciała. Bardziej przypomina mi to silenie się na bycie starymi maniakami metalu, niż faktyczne maniactwo owej muzy. Nie wystarczy bowiem założyć katany z kilkoma naszywkami, by od razu być miszczem traszu.  To z kolei sprawia, że słuchając „No Gods Shall I Kneel” w całości mam odczucie nieodpartej nudy. No ziewam pełnym ryjem. Niby brzmienie tego krążka jest odpowiednio wyważone, balansujące gdzieś pomiędzy starą szkołą a nowoczesną technologią, lecz to zbyt mało by przykuć moją uwagę na dłużej niż kilka minut. Każdy następny kawałek jest tak banalny i przewidywalny, że po dwóch odsłuchach absolutnie nie chce się do tej płyty wracać. Myślę, że gdyby ten krążek się nie ukazał, nikt by nie płakał. Ja na pewno nie będę. Płyta plankton.

- jesusatan



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.