piątek, 14 czerwca 2019

Recenzja Mordor - Hogar, Dulce Hogar


Mordor

„Hogar, Dulce Hogar”

Xtreem Music 2019


Znałem i słuchałem kiedyś Mordor. Ale tego polskiego, który nagrał swego czasu nawet niezłe demo i debiut. Potem zamulił. To co dziś mam na talerzu to rzecz zgoła inna. Tak jak my, Polaczki, cebulaczki, uwielbiamy wznowienia starych, klasycznych, nie zawsze szczególnie wybitnych płyt z krajowego podziemia, tak samo najwyraźniej Hiszpanie lubują się w ichnich klimatach. Wspomniany w nagłówku Mordor to bowiem pochodzący z kraju Basków band świętujący swoją, jak domniemam, świetność w latach 90-tych. Biorąc pod uwagę, iż chłopaki parali się thrash metalem, nazwa jest według mnie ciut nieadekwatna, ale chuj z tym, tak sobie chcieli. Natomiast sama twórczość Hiszpanów jest…co najwyżej taka sobie. Na plus zdecydowanie przemawia brzmienie tego krążka. Jest staro szkolne i niedopieszczone, co z kolei jest dość oczywiste, biorąc pod uwagę okres, w którym te nagrania poswatały. Wtedy jeszcze nikt nie bawił się w przesadną polerkę, tylko nagrywało się z buta. Same kompozycje też nie są może tragicznie złe. Można znaleźć tutaj kilka numerów, przy których tupnie się kopytem raz czy dwa. Niestety, większość z nich to jakieś pijackie przyśpiewy, jak choćby „Jodiendo Funky”. Albo jakieś Stuck Mojo, które pamiętam z MTV, w numerze „Mas Estrellas Que En El Cielo”. No jednak jest różnica między muzyką tworzoną po spożyciu a tą pod spożycie. Widać, że chłopaki dobrze się bawili w studio a może nawet i chwilę przed wejściem do niego. To co nagrali nie ma jednak specjalnego kopa, czy jak to inni nazywają „drajwu”. Ponadto wyjątkowo mocno wkurwia mnie na omawianym krążku język narodowy tych panów. Może nie dlatego, że to brzmi inaczej, taka Brujeria na ten przykład bawi mnie bezgranicznie. Rzecz w tym, że te zakrzyki są po prostu bardzo słabe technicznie. Przeciętny Barcelończyk spod budki z piwem mógłby pośpiewać z podobnym efektem. Ostatecznym minusem tego wydawnictwa jest dla mnie niestrawnie długi czas jego trwania. Poza debiutanckim albumem, Xtreem zamieścili tutaj jako bonus połowę demo z 92’ roku. Po pierwsze – jaki jest, kurwa, sens wpierdalania na krążek tylko połowy demówki? Że co, następne pół wyjdzie z reedycją dwójki? Ale pomijając – te dorzucone 26 minut wydłuża czas krążka do obrzygania. Większość kawałków jest tu totalnie przewidywalna i banalna. Nie kumam, nie ogarniam, nie chce mi się tego słuchać. Strasznie to męczy bułę. Nie, jednak to jest kupa.  Proszę, zabierzcie to ode mnie!
- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.