1349
„Dødskamp”
Season
of Mist 2019
1349 to rok, w którym Europę ogarnęła epidemia dżumy. Jak by się to teraz
przydało, zwłaszcza na Wiejskiej, jest rzeczą oczywistą. Nie o tym jednak…
EP-ka która wyszła była kilka tygodni temu ma przypomnieć fanom o istnieniu
tego norweskiego bandu. Mi z kolei przypomniała, dlaczego nigdy jakoś nie było
mi z 1349 po drodze, bo rozbrat z nimi miałem tak długi, że już sam nie
pamiętałem. Otóż utwór tytułowy, to nic innego jak typowy, przeciętny do bólu
black metal rodem z kraju fiordów. Gdyby jeszcze to było granie proste i
niewzbogacone niepotrzebnymi elementami, to pewnie bym w to wszedł. Jednak
uderzająca od początku melodyjność raczej mojego entuzjazmu nie potęguje.
Otwierający riff jest słodziutki niczym pączek, i nawet następujący po nim
akord nie jest w stanie tego posmaku przepłukać. Tym bardziej, że czekający w
kolejce refrenik też nie przynosi żadnej cierpkości na język starego zgreda,
jakim jestem. Przelatuje ten track do końca nie wzbudzając absolutnie żadnych
emocji. Ładnie to wyprodukowane, czyste, można powiedzieć że owszem, dość mocno
brzmiące, jednak zapominam o tym numerze z chwilą w której się kończy. Na
stronie B mamy z kolei utwór z koncertu, co już na początku sprawia, że mam go
w dupie. Nie mam zielonego pojęcia, po jaki chuj zespoły wydają utwory z
koncertów. Koncerty się ogląda a nie słucha w domu. Tym bardziej jeden kawałek,
co to ma kurwa być? Po chuj, komu, na co? Typowy zapychacz. Do dupy z tym.
Ogólnie rzecz ujmując nie wiem kto potrzebuje tego kawałka winyla. Chyba
jedynie najbardziej zagorzali fani zespołu, którzy kupili by nawet singiel z
beknięciem wokalisty po obiedzie i pierdem wydalonym w trakcie popołudniowej
sjesty. Posłuchałem, zapomniałem, nie polecam.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.