DEATHWOMB
„Moonless Night Sacraments”
Iron Bonehead Productions 2019
Z
czym kojarzą Wam się Wyspy Kanaryjskie? No właśnie, upał, słońce, półnagie
panienki, zimne drinki, pedalstwo i ciepła woda w oceanie. Kto by pomyślał, że
właśnie stamtąd dotrze do mnie ten walący grobem, pleśnią i zgnilizną materiał.
Jak się okazuje, tam także są zimne, pokryte pajęczynami i szczurzymi
odchodami, mroczne piwnice, w których mieszka Szatan i niewątpliwie
nawiedził on tych dwóch wykolejeńców, pomagając przy stworzeniu tej miażdżącej
produkcji. „Moonless Night Sacraments” to bowiem płyta ze wszech miar ohydna i
plugawa, przesiąknięta na wskroś złem i bluźnierstwem, nad którą unosi się
nieświęty duch bestialskich produkcji Blasphemy, Black Witchery czy wczesnego
Beherit. Ociężałe, wgniatające w glebę fragmenty okraszone mrocznym,
nawiedzonym klawiszem przywodzą mi z kolei na myśl fragmenty twórczości
Brazylijskich bluźnierców z Mystifier. Surowa, chropowata, nieco tubalna,
zagęszczona produkcja doskonale oddaje ducha tej muzyki i wzmacnia
klaustrofobiczny, rytualny klimat panujący niepodzielnie na tym materiale.
Płytowy debiut Deathwomb to jeden, wielki, obskurny obrzęd odprawiany ku czci
Diabła. Opętała mnie i jednocześnie niesamowicie dojebała mi ta płyta, ledwo
pozbierałem swoje marne truchło z podłogi. Praktycznie od pierwszego
usłyszanego dźwięku zostałem oddanym wyznawcą „Moonless…”. Choć jeszcze
stosunkowo wcześnie i do końca tego roku pozostało sporo czasu, to jestem
pewien, że w moim prywatnym rankingu będzie to produkcja, która z pewnością znajdzie
się bardzo wysoko wśród najlepszych płyt Anno Bastardi 2019.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.