The
Black Sorcery
„Wolven
Degrade”
Krucyator
Productions 2019
Cześć zwierzaczki! Lubicie rzygowiny? Takie
cieplutkie, gruboziarniste, dopiero co wyrzucone z przewodu pokarmowego wraz z
dodatkiem żrącej żółci, kolorowe z wyglądu i obrzydliwe a zarazem podniecające
w smaku? Jeśli tak, to powinniście czym prędzej zapoznać się z nowym albumem
pochodzącego z Kanady The Black Sorcery! Jest to bowiem band, który w doskonały
sposób obrazuje kulinarne smaki takich popaprańców jak wy. Wystarczy pierwszy łyczek tej muzycznej
ekstremy, by natychmiastowo dokonać selekcji między maniakami prawdziwego,
bestialskiego nakurwiania a pozerami w dupę jebanymi. Kwartet z Edmonton nie
pierdoli się bowiem w tańcu i od początku do końca atakuje bezlitosnymi
ciosami, wykorzystując przy tym najprymitywniejsze narzędzia. Zacznijmy od
okładki albumu. Jest ona tak banalnie banalna, że niejeden chłopina mieniący
się metalowcem odpadnie z grona potencjalnych słuchaczy już po zerknięciu na ten
cover. 1:0. Po szybkim rzucie uchem na brzmienie „Wolven Degrade”, które jest
bardzo mocno prymitywne, bezlitośnie organiczne, nie cierpiące na
komputeryzację, odpadną kolejni. 2:0. Prostota i chaos wytwarzany za pomocą
instrumentów strunowych spadający na potencjalnego słuchacza, tak totalnie
bezpośredni i mający w dupie konwenanse pogrzebie sporą część siłaczy, którzy
przeżyli pierwsze testy. 3:0. Z kolei wokale na tym albumie, kompletnie
popierdolone, nie ograniczające się jedynie do głębokiego, przytłumionego
glowlu, lecz także rzygające na nas wspomnianą na początku żółcią niczym typowe
czeskie betoniarki, nie będzie czymkolwiek strawnym dla delikatnych uszu
wielbicieli poezji śpiewanej. 4:0. Takim wynikiem zakończył się onegdaj mecz na
jakimś, oglądanym przeze mnie, mundialu między naszymi kopaczami a
reprezentacją Brazylii. Taki też wynik padnie jeśli z tą muzyką stanie w
szranki ktokolwiek nie będący zagorzałym fanem prymitywizmu, zwierzęcego metalu
i srania na wszelkie trendy. Te 10 utworów trwających niecałe 30 minut jest
niczym antidotum na nowomodne granie z riffami (których to nie będzie w stanie
się tu zapewne doszukać jeden z moich kolegów), niczym odtrutka na
wysokonakładowe wydawnictwa. Tu jest chamsko i po mordzie. Perka brzmi jak
wiadro, solówki są tak chaotyczne, że przypominają wiertarkę a z sufitu sypie
się tynk. Zatem powtórzę pytanie… Lubicie łykać rzygi? Jeśli tak, to smacznego!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.