sobota, 6 kwietnia 2019

Recenzja The Black Sorcery „Wolven Degrade”


The Black Sorcery

„Wolven Degrade”

Krucyator Productions 2019



Cześć zwierzaczki! Lubicie rzygowiny? Takie cieplutkie, gruboziarniste, dopiero co wyrzucone z przewodu pokarmowego wraz z dodatkiem żrącej żółci, kolorowe z wyglądu i obrzydliwe a zarazem podniecające w smaku? Jeśli tak, to powinniście czym prędzej zapoznać się z nowym albumem pochodzącego z Kanady The Black Sorcery! Jest to bowiem band, który w doskonały sposób obrazuje kulinarne smaki takich popaprańców jak wy.  Wystarczy pierwszy łyczek tej muzycznej ekstremy, by natychmiastowo dokonać selekcji między maniakami prawdziwego, bestialskiego nakurwiania a pozerami w dupę jebanymi. Kwartet z Edmonton nie pierdoli się bowiem w tańcu i od początku do końca atakuje bezlitosnymi ciosami, wykorzystując przy tym najprymitywniejsze narzędzia. Zacznijmy od okładki albumu. Jest ona tak banalnie banalna, że niejeden chłopina mieniący się metalowcem odpadnie z grona potencjalnych słuchaczy już po zerknięciu na ten cover. 1:0. Po szybkim rzucie uchem na brzmienie „Wolven Degrade”, które jest bardzo mocno prymitywne, bezlitośnie organiczne, nie cierpiące na komputeryzację, odpadną kolejni. 2:0. Prostota i chaos wytwarzany za pomocą instrumentów strunowych spadający na potencjalnego słuchacza, tak totalnie bezpośredni i mający w dupie konwenanse pogrzebie sporą część siłaczy, którzy przeżyli pierwsze testy. 3:0. Z kolei wokale na tym albumie, kompletnie popierdolone, nie ograniczające się jedynie do głębokiego, przytłumionego glowlu, lecz także rzygające na nas wspomnianą na początku żółcią niczym typowe czeskie betoniarki, nie będzie czymkolwiek strawnym dla delikatnych uszu wielbicieli poezji śpiewanej. 4:0. Takim wynikiem zakończył się onegdaj mecz na jakimś, oglądanym przeze mnie, mundialu między naszymi kopaczami a reprezentacją Brazylii. Taki też wynik padnie jeśli z tą muzyką stanie w szranki ktokolwiek nie będący zagorzałym fanem prymitywizmu, zwierzęcego metalu i srania na wszelkie trendy. Te 10 utworów trwających niecałe 30 minut jest niczym antidotum na nowomodne granie z riffami (których to nie będzie w stanie się tu zapewne doszukać jeden z moich kolegów), niczym odtrutka na wysokonakładowe wydawnictwa. Tu jest chamsko i po mordzie. Perka brzmi jak wiadro, solówki są tak chaotyczne, że przypominają wiertarkę a z sufitu sypie się tynk. Zatem powtórzę pytanie… Lubicie łykać rzygi? Jeśli tak, to smacznego! 
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.