sobota, 6 kwietnia 2019

Recenzja Rotting Christ „The Heretics”


Rotting Christ
„The Heretics”
Season of Mist 2019


Pamiętam jak dziś. Mając lat kilkanaście znajomy satanista, który palił koty na cmentarzu I rozpruwał brzuchy nowonarodzonym niemowlakom podrzucił mi EP-kę „Passage To Arcturo” autorstwa Gnijącego Chrystusa. Już sama nazwa wywołała u mnie niekontrolowany ślinotok a po usłyszeniu pierwszych taktów wspomnianego materiału niemal zesrałem się w noszone wówczas pieluchomajty. Zdecydowanie Rotting Christ był jednym z zespołów, które ukształtowały pozycję Grecji na ówczesnej scenie black metalowej. Nagrali kilka płyt będących do dziś kamieniami milowymi sceny kopytolubnej i nikt nie może zaprzeczyć, że kiedyś byli naprawdę zespołem wyznaczającym trendy. Lata minęły i oto dziś możemy obcować z jedenenastym, jeśli dobrze liczę, pełnym albumem braci Tolis. Jakże przykro się robi a serce zaczyna krwawić, gdy zanurzymy się w dźwięki płynące z „The Heretics”.  Na najnowszym albumie otrzymujemy bowiem nie Rotting Christ, który pamiętamy z lat 90-tych, lecz jego marną podróbkę. Są chwile, gdy pojawia się typowe, jakże chwytające za serducho 25 lat temu umpa umpa, jednak są też numery zagrane w spowolnionym tempie, które są najzwyczajniej w świecie nudne do obrzygania. Niby wszystko brzmi tu po grecku, jednak jest to tak jałowe i bezbarwne, że autentycznie łezka się w oku kręci. Wypolerowane brzmienie, bez jakichkolwiek znamion autentyczności, striggerowana perkusja, gładkie jak dupka niemowlaka, wyczyszczone wokale, raz śpiewane, raz nucone, raz zaryczane… Do tego słodzące klawisze, mające, jak mniemam, budować podniosłą atmosferę, jednak sprawiające, że poranny posiłek odbija się nawet wieczorową porą. Jakby tego było mało, dodatkowego cukru do i tak już słodkiej herbaty dodają chóralne zaśpiewy i wtedy już robi się kompletnie mdło. Jeśli tak wygląda rozwój zespołu i jego ewolucja, to ja jakikolwiek postęp pierdole! Zastanawiam się tylko, kto takie gówno kupuje? Gdzie trzeba mieć uszy, żeby takie popłuczyny wywołały jakiekolwiek pozytywne wibracje? Za gnoja kserowaliśmy sobie wkładki do kaset z demosów, które ktoś tam, kolega kolegi kuzyna brata, dostał od zespołu. Kopia z kopii wyglądała dokładnie tak, jak obecnie brzmi Rotting Christ w porównaniu do ich wczesnych, kultowych kurwa, albumów! Chujowo i niewyraźnie. Sam się sobie dziwię, że byłem w stanie przesłuchać ten album dwa razy. Liczyłem, że znajdę na nim cokolwiek, co mnie ruszy. Nic takiego nie nastąpiło. Szkoda to nawet wrzucać do kibla, bo może spowodować wybicie. Jedyne, co jest na tym albumie na miejscu, to tytuł. Faktycznie, Grecy stali się heretykami swojej własnej twórczości. Porażka. 
- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.