Rotting Christ
„The Heretics”
Season of
Mist 2019
Pamiętam jak
dziś. Mając lat kilkanaście znajomy satanista, który palił koty na cmentarzu I rozpruwał
brzuchy nowonarodzonym niemowlakom podrzucił mi EP-kę „Passage To Arcturo”
autorstwa Gnijącego Chrystusa. Już sama nazwa wywołała u mnie niekontrolowany
ślinotok a po usłyszeniu pierwszych taktów wspomnianego materiału niemal
zesrałem się w noszone wówczas pieluchomajty. Zdecydowanie Rotting Christ był
jednym z zespołów, które ukształtowały pozycję Grecji na ówczesnej scenie black
metalowej. Nagrali kilka płyt będących do dziś kamieniami milowymi sceny
kopytolubnej i nikt nie może zaprzeczyć, że kiedyś byli naprawdę zespołem
wyznaczającym trendy. Lata minęły i oto dziś możemy obcować z jedenenastym, jeśli
dobrze liczę, pełnym albumem braci Tolis. Jakże przykro się robi a serce
zaczyna krwawić, gdy zanurzymy się w dźwięki płynące z „The Heretics”. Na najnowszym albumie otrzymujemy bowiem nie
Rotting Christ, który pamiętamy z lat 90-tych, lecz jego marną podróbkę. Są
chwile, gdy pojawia się typowe, jakże chwytające za serducho 25 lat temu umpa
umpa, jednak są też numery zagrane w spowolnionym tempie, które są
najzwyczajniej w świecie nudne do obrzygania. Niby wszystko brzmi tu po grecku,
jednak jest to tak jałowe i bezbarwne, że autentycznie łezka się w oku kręci.
Wypolerowane brzmienie, bez jakichkolwiek znamion autentyczności, striggerowana
perkusja, gładkie jak dupka niemowlaka, wyczyszczone wokale, raz śpiewane, raz
nucone, raz zaryczane… Do tego słodzące klawisze, mające, jak mniemam, budować
podniosłą atmosferę, jednak sprawiające, że poranny posiłek odbija się nawet
wieczorową porą. Jakby tego było mało, dodatkowego cukru do i tak już słodkiej
herbaty dodają chóralne zaśpiewy i wtedy już robi się kompletnie mdło. Jeśli
tak wygląda rozwój zespołu i jego ewolucja, to ja jakikolwiek postęp pierdole!
Zastanawiam się tylko, kto takie gówno kupuje? Gdzie trzeba mieć uszy, żeby
takie popłuczyny wywołały jakiekolwiek pozytywne wibracje? Za gnoja
kserowaliśmy sobie wkładki do kaset z demosów, które ktoś tam, kolega kolegi
kuzyna brata, dostał od zespołu. Kopia z kopii wyglądała dokładnie tak, jak
obecnie brzmi Rotting Christ w porównaniu do ich wczesnych, kultowych kurwa,
albumów! Chujowo i niewyraźnie. Sam się sobie dziwię, że byłem w stanie
przesłuchać ten album dwa razy. Liczyłem, że znajdę na nim cokolwiek, co mnie
ruszy. Nic takiego nie nastąpiło. Szkoda to nawet wrzucać do kibla, bo może
spowodować wybicie. Jedyne, co jest na tym albumie na miejscu, to tytuł.
Faktycznie, Grecy stali się heretykami swojej własnej twórczości. Porażka.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.