STELLAR MASTER ELITE
„Hologram Temple”
Unholy Conspiracy Deathwork 2019
W
niemieckim zespole Stellar Master Elite występuje trzech członków projektu Der
Rote Milan, którego drugi album miałem przyjemność recenzować jakiś czas temu
na łamach Apocalyptic Rites. Czy to ważna informacja? Niespecjalnie, ale na
wstęp wręcz idealna. A teraz przechodzimy do czwartego albumu Stellar Master
Elite, który ujrzał światło dzienne w maju 2019 roku. „Hologram Temple” to
dobry album, na którym znajdziemy 61 minut Black/Death/Doom Metalu z
kosmiczno-industrialnym klimatem. Duże wrażenie robią kompozycje, gdzie w
towarzystwie solidnych, stosunkowo prostych garów gęsto szyje gitarowa baza, na
którą nałożono zapętlające się, hipnotyzujące riffy i uzupełniono niskim,
grobowym growlem i astralnym klawiszem, czego doskonałym przykładem jest
otwierający płytę, piorunujący „Null”. Świetnie na całej płycie pracuje bas,
ciężki, świdrujący, momentami wywijający niezłe figury. Nadaje on płycie
niesamowitej głębi i odpowiedniej siły wyrazu. Galaktyczne,
industrialno-ambientowe zagrywki doskonale komponują się i przenikają z muzyką
graną przez Stellar Master Elite nadając jej dusznego klimatu zabójczej,
kosmicznej próżni. Aby nie było zbyt słodko-pierdząco, mam także do tej płyty
pewne zastrzeżenia. Jak dla mnie nie trzyma ona jednakowego poziomu napięcia.
Pierwsze cztery, przesiąknięte przygniatającym Doom Metalem wałki, to część
płyty, która najbardziej mi się podoba. Od piątego „The
Beast We Have Created” środek ciężkości zostaje przesunięty coraz bardziej w
stronę Black Metalu i ta część odpowiada mi zdecydowanie mniej. Poza tym utwory
pokroju „Agitation-Conscent-War”, czy zamykający płytę zbyt mocno rozwleczony
kolos „Tetragon”, w których dominuje miks ambientu z syntetyczną elektroniką
nierzadko wzmocniony chropowatym, industrialnie pracującym wiosłem i
nawiedzonymi partiami wokalnymi burzą dosyć mocno spójność tego krążka. Płyta
do najkrótszych nie należy, więc przy końcu trochę mi się dłużyła, choć myślę,
że winę za taki stan rzeczy ponosi głównie wspomniany tu już „Tetragon”.
Generalnie, gdyby całość materiału utrzymana była w klimacie pierwszych
czterech wałków, to byłoby wyśmienicie, ale jest, jak jest i inaczej nie
będzie. Mimo wszystko to dobry album, który przez fanów takich klimatów
zostanie na pewno ciepło przyjęty, a i takie czepialskie bydlaki, jak ja także
usłyszą tu sporą dawkę interesującego grania.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.