Tyrant Goatgaldrakona
"Marquis of Evil"
Blood
Harvest 2019
Polak
– Węgier dwa bratanki. Tak gadają. Jednak ja, pomijając klasyczny Tormentor,
nie jestem specjalnym znawcą tamtejszej sceny. Owszem, czasem na przestrzeni
lat przewinęła się jakaś nazwa, jednak nigdy nie zapadła mi na dłużej w
pamięć. Dlatego też do Tyrant Goatgaldrakona podchodziłem raczej ostrożnie,
bez większych nadziei czy oczekiwań. No i bardzo mocno sie zdziwiłem. Dwójka
bratanków wycina bowiem całkiem niezgorszy death metal przy którym moje serce
zaczyna mocniej bić. "Marquis of Evil" to co prawda jedynie dwa numery, jednak nawet tak mała dawka dźwięków uświadcza mnie w przekonaniu, iż
przegapiłem, tudzież zignorowałem (niepotrzebne skreślić) bardzo dobry band. Te
niespełna dziesięć minut naszpikowane jest niezwykle ciężkimi riffami, głównie
w amerykańskim stylu, raz rozrywającymi na strzępy niczym rozwścieczone dobermany, by za chwilę, przy totalnych
zwolnieniach, zostawić nasze padło na rozdeptanie przez kartagińskie słonie.
Wokal rzyga bezlitośnie żółcią na zdecydowanie niskich poziomach a sekcja
rytmiczna szatkuje trzewia niczym najlepszej jakości maszynka do cięcia kapusty.
Gdzieniegdzie przewinie się lekko morbidowa solówka, potęgująca oldskulowe odczucia. Dwa numery zawarte na tej EP-ce to czystej krwi staroszkolny death
metal najwyższych lotów. Słucha się tego z ogromną przyjemnością, najlepiej na
"repeat", gdyż w momencie kiedy wybrzmiewa ostatni ton "Marquis
of Death" najzwyczajniej pragnie się więcej. I doprawdy nie ma co się nad
tym krótkim wydawnictwem specjalnie rozpisywać. Kto zbiera wosk, powinien się w
najnowszą EP-kę Węgrów bezwzględnie zaopatrzyć. A ja mam zadanie domowe –
zapoznać się z ich wcześniejszymi wydawnictwami. Zapewne będę się nimi mocno
cieszył. Tak mi dopomusz buk!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.