czwartek, 19 września 2019

Recenzja Apocalyptic Raids „The Pentagram”


Apocalyptic Raids

„The Pentagram”

Hells Heanbangers 2019

Kurwa, ci kolesie jeszcze istnieją? Nie, żeby to były jakieś dinozaury, jednak biorąc pod uwagę, iż ostatnim ich albumem, który do mnie dotarł pocztą pantoflową był wydany w 2003 roku „The Return of Satanic Rites” oraz rozpatrując muzykę jaką się wówczas parali, myślałem iż dawno poszli do piachu. A tutaj taka niespodzianka, bardzo miła należy nadmienić. Co prawda piąty album tych panów został wydany w zeszłym roku przez ich rodzimą Hell Music, jednak niezawodna Hells Headbangers na szczęście nie pozwoliła, by ten materiał przeszedł bez odpowiedniego echa. Powiem szczerze, że podziwiam upór z jakim Apocalyptic Raids przez tyle lat stara się by duch Hellhammer był nadal obecny na scenie. Muzyka tworzona przez Brazylijczyków z Rio de Janeiro jest bowiem totalnym worshipem dla Szwajcarów. Samo brzmienie „The Pentagram” sprawia, iż zastanawiam się, czy oni się aby nie wjebali kiedyś do kanciapy Warriora i spółki i nie nagrali po kryjomu tych dziewięciu numerów. Numerów będących kwintesencją black metalu z czasów, kiedy o black metalu w zasadzie nikt jeszcze nie słyszał. Wszystko brzmi tutaj totalnie staroszkolnie, chwilami wręcz prymitywnie. Kawałki oparte są na banalnych patentach z jakże charakterystycznymi dla Hellhammer melodiami, obowiązkowym „ugh!” i manierą wokalną do bólu przypominającą Fishera. Nawet tytuły poszczególnych utworów nawiązują silnie do mistrzów gatunku. I gdyby to było na tyle, to bez straty można by stwierdzić, iż takich zespołów jest przynajmniej kilka. Jednak Apocalyptic Raids mają jeszcze to coś. Ten, niewielki bo niewielki, ale pierwiastek czegoś własnego. Coś, co sprawia, iż nie można ich nazwać kalką totalną. Dla takiego starego wygi jak ja ten materiał to miód na uszy. Jak bardzo wkręcił mi się w głowę niech świadczy fakt, iż wracając z poczty, oczywiście okrężną drogą, słuchając „The Pentargam” zapomniałem nawet zapalić. I nie ma się tutaj nad czym zbytnio rozpływać, gdyż wspomniany fakt będzie zapewne odpowiednią rekomendacją dla każdego, komu podobna muza dudni w sercu tak samo jak mi. Nowy album Brazylijczyków to żadna finezja, jednak dla wielu będzie stanowił radochę nieporównywalnie większą, niż słuchanie „Cold Lake” czy tego eksperymentalnego gówna z grodzaju „uh baby, yes baby, fick mein arsch!”. Bardzo dobra rzecz.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.