HOLOCAUSTO
„Diário de Guerra”
Nuclear War Now! Productions 2019
Kariera
Brazylijskiej hordy Holocausto to sinusoida, od której można się porzygać. Ich
albumy bowiem mają niesamowite wahania jakości. Najpierw kultowa, doskonała
jedynka „Campo de Exterminio”, która zdefiniowała pojęcie barbarzyńskiego War
Metalu, następnie lata chudsze i płyty,
które lepiej przemilczeć, a w konsekwencji tego rozpad zespołu. Później powrót,
wyśmienita EPka z roku 2016 i ponownie równia pochyła w dół, czego kulminacyjnym
punktem była, nie wiem, po co wydana demo/EPka „Guerra Total”, która była
potworną kupą. No i nadszedł rok 2019 i
nowy, pełny materiał, chwilę potem informacja o ponownym zakończeniu
działalności zespołu. „Diário de Guerra” wydaje się być zatem płytą pożegnalną.
Ciekaw byłem, czy panowie pożegnali się z fanami rzadką sraczką, czy totalną
petardą? Biorę zatem na warsztat ten album i … jestem rozjebany, jak gówno, które
wpadło w wentylator. Produkcja ta, to bowiem powrót do
najlepszych czasów zespołu i zajebista kontynuacja tego, co słyszeliśmy na
„Campo…”. Ponownie są maszerujące wojska, ujadające psy, jest wojna, śmierć,
rzeź niewiniątek i stosy trupów. Kominy krematoriów dymią jak oszalałe, a
cyklon B dowozi się tu cysternami. Powróciły miażdżące kanonady beczek,
bezlitośnie rozrywający bas i piłujące niemiłosiernie riffy, a wokalista rzyga
wnętrznościami. Holocausto znów pokazuje jak grać rozpierdalającą wszystko w
pizdu mieszankę barbarzyńskiego Black Metalu i surowego, prostego
Death/Thrash’u polaną tu i tam plugawymi, gwałtownymi, grind’owymi strukturami.
Brzmienie równie ekstremalne, jak muzyka, nikt nie bawi się tu w dopieszczanie
każdego dźwięku, jest brudno, obskurnie i chropowato. Bez dogrywek, poprawek,
przetworzonych wokali i srania po krzakach. Perkusja w niektórych momentach gra
nieco ciszej, gdyż pałker lżej uderza w swój zestaw, przy pracy wioślarzy
niemal słychać początkowe wybieranie riffu, a wokalista drze pizdę, ile sił w
płucach, a jedyne jego wspomagacze to woda do zwilżenia paszczy i tabletki od
bólu gardła. Kurwa, potwornie sponiewierał mnie ten album! Przepiękna w swej
prostocie, soniczna zagłada! Kto na samą myśl o „Morbid Visions” Sepultury,
„INRI” Sarcofago, „Bloody Vengeance” Vulcano, „Immortal Force” Mutilator, czy
wspominanym już tu „Campo de Exterminio” ma brązowy kisiel w galotach i dostaje
niekontrolowanego wzwodu, ten przy „Dzienniku Wojennym” nie raz spuści się pod
sufit i zaleje sobie oczy nasieniem.Masakra! Idę na szklaneczkę sarinu.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.