poniedziałek, 2 września 2019

Recenzja Múspellzheimr - Hyldest til trolddommens flamme / Demo Compilation


Múspellzheimr

"Hyldest til trolddommens flamme / Demo Compilation"

Lunar Apparitions / Amor Fati 2019

Kilka miesięcy temu ktoś wspomniał mi w prywatnej rozmowie o nowej rewelacji sceny black metalowej z Danii o nazwie Múspellzheimr. Puściłem tą wiadomość mimo uszu, jako że i tak nie wyrabiam się nawet z połową płyt, które do mnie docierają. Kiedy jednak kolejne nagrania wspomnianego bandu zaczęły bombarodować moją skrzynkę, z ciekawości postanowiłem zapoznać się z rzekomym objawieniem sceny z kraju Hamleta. Wydawnictwo sygnowane logiem Lunar Apparitions /Amor Fati to wydanie dwupłytowe. Debiut oraz dwie demówki. Jako iż to band dla mnie nowy, zacząłem od dupy strony, czyli od dysku numer dwa – demówek, następnie podążając chronologicznie. Cóż zatem Duńczycy takiego nagrali, że ferajna sra po majtach? Otóż bardzo, ale to bardzo zgrabny, oldschoolowy black metal. Wiadomo, że na tym poletku zatrzęsienie młodych bandów jest przygniatające, co mnie osobiście przyprawia o mdłości. Jednak w przypadku autorów omawianych nagrań jest to faktycznie poziom wyższy niż przeciętny. Chłopaki bardzo mocno zakochali się najwyraźniej w skandynawskim, zimnym jak pała nieboszczyka, czarcim metalu, odrobili lekcje z historii lat 90-tych i zaraz po tym chwycili za instrumenty. Trzeba przyznać, że tworzone przez nich dźwięki rzeczywiście korespondują z tym, co się wówczas, głównie w Norwegii, grało. Mamy tutaj kalejdoskop fiordowskich riffów, wzbogacony gdzieniegdzie klawiszem czy też churalnym zaśpiewem w tle... Dużo Emperora, momenty w stylu Darkthrone. Wszystko bardzo oszczędne, surowe. Brzmienie, zarówno demówek jak i debiutu mocno zahacza o powniczne widziadła. Wokal drze japę tak, jak tylko bozia pozwala, nie bacząć na nieprzyjemne następstwa mogące przysporzyć dolegliwości w wieku późniejszym. Sporo w tej muzie zmian tempa. Poza śmigającymi jak Don Kichot ku wiatrakom numerami są też i wolniejsze wstawki dla stetryczałej części metalowego społeczeństwa. Takie do przytulania w Błękitnej Ostrydze. Nie, no ale żarty na bok. Múspellzheimr na nagraniach z wszystkich trzech sesji faktycznie udowadniają, że potrafią w black metal bardzo solidnie. Nie, że zaraz się posrałem w galoty, jednak jakiś tam wyciek z proncia nastąpił. Jest to zimne, jest agresywne, jest w chuj staroszkolne. Zapewne posłucham sobie tego materiału jeszcze niejednokrotnie, bo taką surowiznę, to tygrysy lubią najbardziej. Warto zaopatrzyć się w to wydawnoctwo, bo zyskacie kawał w chuj dobrej muzy.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.